Blogi Muzeum Literatury
Twardoch = Masłowska, literatura to nie polityka
Data dodania: 11 kwietnia 2013

„Jedni mówią: – On jest nasz!
Drudzy mówią: – On jest nasz!
A ja jestem tylko twój, jedyna”.

Przeczytałem wywiad ze Szczepanem Twardochem w gazecie, nazwijmy to, „jednych”. Pół roku wcześniej przeczytałem wywiad z Dorotą Masłowską w gazecie, nazwijmy to, „drugich”. I zupełnie nie rozumiem tych (po stronie „jednej” i „drugiej”), którzy postrzegają to w charakterze jakichś „transferów”.

Dla mnie postawa Twardocha i Masłowskiej ma ten sam podstawowy powód – to po prostu walka o sens literatury. O zachowanie zdrowego rozsądku i elementarnej uczciwości. O własną twarz. Kiedy pisarz zapisuje się do partii politycznej, jest smutno. Literatura jest czymś więcej niż polityka, co pokazują choćby losy powieści socrealistycznych; naprawdę dobre dzieła literatury „zaangażowanej” nigdy nie były jednoznaczne, czarno-białe.

Niestety myślenie partyjne – daleko idące, chyba faktycznie trzeba mówić o plemionach – sprawia, że nawet zakup pralki może być postrzegany jako manifestacja. A co dopiero literatura – o, tutaj mamy tradycje. Niestety, romantyczne (czy zgodziłby się ze mną Szczepan Twardoch?) – pisarz ma być „wieszczem” i prowadzić lud. Stąd ciągłe „kuszenie” pisarzy, ich pośmiertne zapisywanie do partii, nalepianie etykietek.

Pisarze, chcąc zachować swoją tożsamość, po prostu nie mogą nie wyrywać się z szufladek, w które są pakowani. Stąd doskonale rozumiem i Masłowską, i Twardocha. I zapowiadam: na tym nie koniec, ale to przecież normalne.

To samoobrona zarówno autora jako osoby ludzkiej (jeśli nie chce być Leni Riefenstahl) – jak sensu jego pracy, który przekracza granice podziałów politycznych. Denerwujące i z gruntu fałszywe jest zawłaszczanie nieżyjących pisarzy, którzy bronili się przed tym za życia – nawet ci, o których zaangażowaniu politycznym dziś piszemy sporo, jak cytowany na początku Gałczyński. A Gombrowicz? Gdyby ktoś chciał, cytatów „potwierdzających” jego konserwatyzm znajdzie podobnie wiele, jak tych „lewicowych” – ale to nie miałoby sensu (pamiętajmy: „uciekam z gębą w rękach”).

Bo pisarz to osoba, której powierzamy swoje emocje – lęki, pragnienia, radości: kiedy czytamy, to mamy wrażenie, że mówi właśnie do nas. Jak lekarz, ksiądz, adwokat. Dzieło literackie nie jest publicystyką. Pisarz przekracza granice i pozwala bardziej zrozumieć nam nas samych – jak lekarz, ksiądz, adwokat: oczywiście ma swoje poglądy „wyborcze”, ale to jego prywatna sprawa, wydobycie ich na wierzch pod przykrywką „literatury” („diagnozy”, itd.) może sprawić, że poczujemy się zmanipulowani. Bo pisarz nie idzie pod krzyżem, nie uderza też w tych, którzy pod tym krzyżem się gromadzą – a stara się opisać emocje i przekroczyć własne poglądy: próbuje zrozumieć, a nie skandować hasła. Jak Stasiuk, który z empatią pisał o ludziach w Licheniu.

Za rzadko mówi się o ludziach, którzy łączyli – o tych, którzy nie pozwoliliby zapewne „zapisać” się do partyjnego myślenia (np. Jan Józef Lipski, którego pisma polityczne nie dadzą się w to wtłoczyć).  Potrzebne są takie rozmowy, jak ta ostatnia z Twardochem. Potrzebni są pisarze, bo publicystów mamy dostatek.

Zbigniew Herbert pisał w 1956 roku:

„- a teraz pomówmy
jak człowiek z człowiekiem
to nie jest prawda co wykrzykują afisze
prawdę nosimy w zaciśniętych ustach”.


Dodaj komentarz:

Copyright © 2010-2013 Muzeum Literatury