Jestem pod wrażeniem Officium secretum, książki napisanej przez Marcina Wrońskiego. To dobrze napisana powieść, pod maską thrillera kryje się jednak coś więcej. Nie znam niestety innych książek tego autora, jednak już ta jedna pokazuje jego oryginalność i możliwości.
To nie „polski Dan Brown”, ani nawet „polski Eco”; owszem, widać grę prowadzoną przez autora z tymi pisarzami, nie jest to jednak oszukiwanie czytelnika, to raczej pokaz możliwości Wrońskiego, ukazując jego wielką wrażliwość literacką i świetne pióro. Bo sądzę, że odniesienie do Browna – czy nawet Eco – jest krzywdzące dla autora Officium secretum; choć mogłoby być korzystne pod względem finansowym, to odbiera mu jego oryginalność. A Wroński nie jest naśladowcą; owszem, gra z obrazami znanymi z Eco, Browna, Bonda i innych produktów kultury masowej – jednak to tworzywo nie przygniata twórcy, wykorzystuje je jako narzędzie do powiedzenie czegoś więcej o nas samych. Powieść należy do tych, które czyta się lekko, nie ma tu eksperymentów formalnych ani puszczania oka do literaturoznawców – a jest to jednak także „literatura wysoka”, co więcej, może wręcz klasyczna powieść psychologiczna.
Między żartami zrozumiałymi dla absolwentów KUL-u i opisami stanów psychicznych bohaterów – pełnymi ironii, ale jednocześnie ukazujących współczucie – kryje się zaplątana intryga, w której mamy niemal aż za wiele, aby to było spójne. A jednak całość się nie plącze, co więcej, pytanie „kto zabił” ustępuje innym problemom. Morderstwo okazuje się jedynie wierzchołkiem góry lodowej. Zagadka, do której dochodzimy pod koniec książki, jest zabójcza; i tu potrzebna jest wcześniej prezentowana przez Marcina Wrońskiego postawa empatii pomieszanej z dystansem ironii: problem, które nam pokazuje, choć hipotetyczny, skupia niczym pryzmat polskie lęki i polską satysfakcję. Autor nie uprawia publicystyki, nie podaje rozwiązania, nie ocenia – każe nam zastanowić się nad tym, gdzie jesteśmy, skąd przychodzimy; każe nam się zastanowić nad sensem przeszłości i może nawet sposobem jej badania. Pomocna do tego okazuje się religia rzymskokatolicka, z jej wiarą w grzech i odpuszczenie win; wiara w czarno-białą wizję historii przypomina wiarę w niebo na ziemi. Kiedy jednak anioły okazują się ludźmi – a czarno-biała rzeczywistość nabiera różnych odcieni, kiedy trzeszczą fundamenty, na których opiera się światopogląd – pomóc może współczucie, rozumiane jako próba zrozumienia, oraz – jednocześnie – zdrowy dystans, przypominający to, co w jednym z „donosów” napisał Sławomir Mrożek.
Nie mogę napisać więcej, żeby nie zdradzić klucza, który – pod koniec – „otwiera” tę powieść. Jest on jednak zaskakujący – i ważny w naszym zastanowieniu się zarówno nad historią, teraźniejszością, jak też w podejściu do tej rzeczywistości. Oby każdy z inkwizytorów (także tych – świeckich) miał w sobie podobne współczucie, jak dominikanin – na którego kolejne historie czekam.