Blogi Muzeum Literatury
Słowo kluczowe: recenzja
Data dodania: 12 maja 2014

Raport Luthera Terry’ego z 11 stycznia 1964 roku jednoznacznie powiązał raka płuc z paleniem papierosów. I następuje – cisza. „W kraju mającym obsesję na punkcie raka fakt, że udało się powiązać jeden z powszechniejszych nowotworów z konkretną, możliwą do wyeliminowania [podkr. ŁG] przyczyną, powinien był wywołać natychmiastową i zdecydowaną reakcję. Ale…”

Tak, stwierdzenie faktu miało miejsce pięćdziesiąt lat temu. Warto przeczytać, dlaczego udowodnienie związków przyczyny ze skutkiem nie zakończyło historii raka płuc. (więcej…)

Data dodania: 3 listopada 2013

Grochów - okładkaCzytanie Stasiuka przypomina podróż. Nie chodzi tu jednak o dotarcie do jakiegoś punktu B z naszego punktu A, nawet jeśli punktem B jest Babadag; to podróż w głębszym sensie, nie czysto geograficznym. Stasiuk nie jest Tomkiem Wilmowskim, łowiącym wrażenia dla widzów objazdowego cyrku Hagenbecka. Nie jest entomologiem grzejącym się w świetle złowionych motyli – nie; nie można znaleźć prostej formuły, przecież nie o retoryczne wytrychy tu chodzi. Można powiedzieć, że dla Stasiuka podróż jest przestrzennym przedstawieniem życia – co jednak powie nam ta formułka? Niewiele, skracając bowiem – spłaszcza. Jego opowieść – nie do końca przybierająca formę opowiadania, nie do końca eseju, na pewno jednak będąca żywą, plastyczną, mieniącą się kolorami, zapachami, niemal dotykalną prozą – domaga się naocznego poznania. Recenzent może tylko przyłączyć się do czytelników, może powiedzieć o wrażeniu, jakie na nim robią te opowieści – usiłując opisać i zaklasyfikować czyniłby to, co entomolog odbierający życie motylowi, aby pokazać jego urok.

A Stasiuk tym razem pisze o końcu życia właśnie – i to razy cztery, znajdziemy tu bowiem cztery historie. Nie są one „listopadowe”; nie ma tu horroru, nie ma bowiem strachu. Jest nostalgia, smutek, żal – ale nie ma ucieczki przed śmiercią. Nie ma zamazywania słowami. Przyjaciel nie „odszedł”, ale umarł.

Stasiuk… To podróż czasem do odległych miejsc, ale przypominająca, że te odległe miejsca zaczynają się już za progiem; podróż ta jednak nie jest tylko przemieszczaniem się. Jej sednem i sensem jest wysiłek przemierzania; celem jest nie jakiś punkt na mapie, celem jest droga. To nie tyle podróż, co wędrówka – a aspekt geograficzny (nie mówiąc o turystycznym czy komercyjnym) ustępuje przed historią – czy, jak w „Grochowie”, przed biologią. To podróż w głąb świadomości, szukanie naszych korzeni.

Taki właśnie jest Stasiuk. Podróż w poszukiwaniu odpowiedzi, skąd się tu wzięliśmy właśnie tacy. I, z nostalgią czytając Stasiuka, tego pustelnika cieszącego się pełnią życia, widzimy, jak stopniowo, coraz bardziej uciekamy – uciekamy – uciekamy.

Czytając Stasiuka widzimy, jak daleko odeszliśmy od nas niedawnych; dziś śmierć jest obudowywana taką masą słów i zachowań, które mają ją wypchnąć poza nasz świat. Celebracja śmierci, odprowadzanie zmarłych, uznanie śmierci na naturalną część życia – stało się egzotyką nie mniejszą niż Bałkany. Dziś nawet na wsi, jak opisuje Stasiuk, kondukt pogrzebowy zamiast pielgrzymką, wspólną wędrówką właśnie, stał się przemieszczeniem z punktu kościół do punktu cmentarz – ludzie przejeżdżają samochodami, zamiast iść razem. Stasiuk żałuje, że jego przyjaciel nie ma grobu, a kazał rozsypać swoje prochy; żałuje nie z powodów motywowanych religią, a praindeuropejską tęsknotą: „myśl musi czegoś dotykać. Ja sam muszę nad czymś zapłakać. […] Człowiek, który żyje dłużej, powinien mieć szansę stanąć na ziemi, pod którą spoczywa ten, który umarł. […] Tak sobie czasem myślę. Syn ludu, który niegdyś swoich zmarłych chował pod progiem.”

Boimy się śmierci, dlatego tak wiele wampirów naokoło, nawet lalki dla dziewczynek, mutanty dla chłopaków. Ze strachu usiłujemy obedrzeć śmierć z dostojności, bo przecież coś tak śmiesznego nie może być groźne. (Może stąd wynika popularność amerykańskiego Halloween – już poza kwestią wiary tak estetycznie nie przystającym do święta Wszystkich Świętych?).

„Trudno powiedzieć, kiedy do nas dociera, że to się stanie. […] Mówiliśmy o technice, o medycynie, procedurach, próbując za pomocą tych martwych i konkretnych pojęć rozproszyć strach i mrok”. Jedzie z przyjacielem, bojącym się zapowiedzianej śmierci, nad Adriatyk. Towarzyszy umierającemu przyjacielowi – i umierającemu zwierzęciu. Ale to dziwnie kojąca lektura. Aż chciałoby się napisać – mądrością babek, mądrością setek pokoleń, prastara mądrością przed (i po) książkową. Naprawdę, zamiast wciąż uciekać – czytajmy Stasiuka. Wtedy, formalnie jadąc na Bałkany – wejdziemy w naszą własną genealogię, naszych babek w czarnych chustkach pielgrzymujących do Lichenia, siedzących na setkach ganków w Garwolinie, Kobyłce, Małoszycach. Stasiuk, widząc teraźniejszość Banja Luki, pokazuje nam naszą własną przeszłość – dzięki której łatwiej zobaczyć to, co dziś.

Andrzej Stasiuk, Grochów: opis książki i fragment.

 

Data dodania: 11 czerwca 2013

Książka, o której chcę napisać kilka słów, nie jest bynajmniej o edytorstwie.. Ale warto ją poznać dla nabrania dystansu do prac edytorskich czy redakcyjnych, Pilot. Naga prawda. Czynnik ludzki w katastrofach lotniczych opisuje kilkaset historii zapowiadanych przez jej tytuł. Jest to jednak ciekawa lektura dla każdego człowieka, który wykonuje długotrwałą pracę; czytając ją wynotowałem sobie wiele miejsc, które mogą pomóc ludziom pracującym przy redagowaniu książek.

Dlaczego w samolocie lecącym z Montrealu do Edmonton zabrakło paliwa, wskutek czego piloci musieli szybować (udało im się wylądować na nieczynnym lotnisku w Gimli)? Wskutek nacisków politycznych (Quebec) w niektórych samolotach Air Canada używano jednostek w systemie metrycznym – w pozostałych w systemie brytyjskim… Trudne do uwierzenia, ale prawdziwe.

A rzecz w tym przypadku nie ograniczała się jednak do „literówki”; Beaty pokazuje, że katastrofa lotnicza najczęściej nie ma jednego „wielkiego” powodu, lecz jest końcem łańcucha drobiazgów. Te drobiazgi – są znane także poza lotnictwem: nacisk na przestrzeganie terminów bez względu na powstałe kłopoty, brak osoby odpowiedzialnej za konkretną czynność… Kumulujące się czynniki umożliwiające powstanie drobnego błędu. Często – „wielbłąda”.

Z tych „drobiazgów” także i dla redaktora czy edytora jednym z najbardziej zwodniczych jest „tunelowanie poznawcze”, czyli takie skoncentrowanie się na jakimś szczególe, że zupełnie nie dostrzegamy innych spraw, nie ogarniamy też całości. Beaty nazywa to „śmiercionośnym nastawieniem”, które sprawia, że kapitan myśli tylko o tym, że nie otworzyło mu się podwozie, a zapomina np. o kończącym się paliwie (s. 69 i dalej), a redaktor (z zachowaniem proporcji i wagi odpowiedzialności…) wciąż widzi wcześniejszą korektę, zamiast bieżącej…

Sprawy, o których pisał Beaty, zdarzają się przecież i tym, którzy wykonują inne prace o stale powtarzanych czynnościach (a przecież każdy przypadek, mimo wszystko, jest inny). Czy, kiedy siedzimy nad korektą, nie zdarza się „patrzeć i nie widzieć”?… To zdarza się niestety także pilotom, mimo, że kamera rejestruje inny samolot na kursie kolizyjnym.

Książka o katastrofach lotniczych dla ludzi książki? Dlaczego nie?

Ciekaw będę Państwa obserwacji.

Data dodania: 15 lutego 2013

Czym recenzowanie książek różni się od ich reklamy?

Tak częste są teksty, nazywane recenzjami, w których znajdziemy echa notek przygotowywanych przez działy promocji, że podważa to sens określenia „recenzja”, która – jak ją rozumiem – nie jest bezkrytycznym wartościowaniem, a uzasadnioną oceną. Stąd podważać można jakość tekstów prezentujących książkę słowami „super- hiper- mega- bestseller” (niedługo zabraknie skali), w przeciwieństwie do tekstów opisujących szerzej i rzeczowo jej plusy i minusy.

Jeżeli książka (obojętnie, czy praca naukowa, czy powieść) jest dobra, to wymaga reakcji, nie ograniczającej się do zdawkowego przepisywania epitetów – tylko pewnej relacji i próby krytycznej lektury, tj. samodzielnego spojrzenia, na czym polega jej wartość. Recenzja jest wzięciem przez recenzenta odpowiedzialności; nie bez powodu nazywa się przecież „recenzentem” (co nie znaczy, że jest lepszy, niż autor książki, że bardziej się „zna”, itd. – oczywiście, nie, ale nie może nie próbować być czytelnikiem krytycznym). Kiedy recenzent (krytyk) zamienia się w maszynę „kopiuj-wklej” (to chyba Wojciech Orliński pisał o powszechności zwyczaju przeklejania notek o książkach wysyłanych przez działy marketingu). A co powie nam n-ta „recenzja” bez żadnej samodzielnej myśli?…

Jeżeli książka jest zła – to podobnie; ale nie wystarczy wrzucić ją do kosza – jeśli widzimy w niej coś dobrego, też warto o tym napisać. Może kolejna tego autora będzie lepsza?

Recenzentem jest po prostu każdy krytyczny, uważny, samodzielnie myślący czytelnik, który ma rzeczowe uwagi do przeczytanej książki. To – jest dobre, wyróżnia książkę, stanowi o jej oryginalności; to – jest błędem; a tego – nie rozumiem (bo recenzent ma prawo nie rozumieć; fakt, że jest recenzentem nie świadczy, że jest od autora lepszy!) Recenzent to sojusznik autora, przyjaciel książki; nie chodzi mu o to, żeby książkę (czy autora) skrytykować – pokazuje błędy (czasem, przez fakt ich powszechności, za błędy już nie uważane), aby coś poprawić, a nie komuś dokopać. Po takiej samodzielnie pisanej ocenie, koniecznie zawierającej odniesienie do konkretu (nie ogólne zachwyty czy potępienia) możemy poznać, że recenzję pisał człowiek, a nie automat.

Osobiście wdzięczny jestem recenzentowi, który uczciwie traktuje książkę, opisując przy tym, że jest wyznawcą innej metodologii – kiedy wskazuje mi konkretne przeoczenie (np. powtórzenie tego samego zdania); to – konkret. I dziękuję, bo wiem, że recenzent czytał. A kiedy ktoś mówi, że książka jest „super”, albo przeciwnie, że jest nic nie warta – bez podawania argumentów – to czy jest to recenzja? Czy w ogóle ktoś taki książkę czytał?…

(Czy to nie wynika z częstego dzisiaj sposobu pośpiesznego – „internetowego” – czytania, bez próby zrozumienia, o czym pisałem w poprzednim wpisie?).

Data dodania: 20 sierpnia 2012

Czy kiedy z nowym modelem telefonu kupujesz kawę w kawiarni Starbucks albo ze starszym modelem kupujesz bułeczki w Lidlu zastanawiasz się, co dzieje się od kuchni?
(więcej…)

Data dodania: 17 sierpnia 2012

Kiedy zastanawiamy się nad tym, co się dzieje dzisiaj, przeważnie okazuje się, że trzeba spojrzeć wstecz. Korzenie współczesności tkwią w historii – nie znaleźliśmy się w tym miejscu znikąd.
(więcej…)

Data dodania: 12 kwietnia 2012

Jestem pod wrażeniem Officium secretum, książki napisanej przez Marcina Wrońskiego. To dobrze napisana powieść, pod maską thrillera kryje się jednak coś więcej. Nie znam niestety innych książek tego autora, jednak już ta jedna pokazuje jego oryginalność i możliwości.

(więcej…)

Data dodania: 21 lutego 2012

Wydanie Tajnego dziennika Białoszewskiego jest wydarzeniem. To ważna książka ważnego pisarza, nieco jednak zapomnianego, a na pewno nieco nie-doczytanego (to ostatnie może zmieni się po lekturze towarzyszącego Tajnemu dziennikowi monografii Tadeusza Sobolewskiego Człowiek Miron).
Tytuł jest jednak nieprecyzyjny. To dziennik tak tajny, że zabrakło w nim podstawowych informacji o nim samym…

(więcej…)

Data dodania: 17 stycznia 2012

Straszne państwo, w którym nawet szkolny podręcznik matematyki uczy nienawiści („dziewczynka jest łączniczką naszych oddziałów partyzanckich walczących z okupantem japońskim. Meldunki przenosi w koszyku, który ma pięć jabłek. Zatrzymuje ją japoński żołnierz i kradnie jej z koszyka dwa jabłka. Ile jabłek zostało w koszyku?”, itd., por. s. 143) i konieczności uwielbienia („ośmiu chłopców i dziewięć dziewczynek śpiewa pieśni na cześć Kim Ir Sena. Ile dzieci śpiewa te pieśni?’)… „Indoktrynacja zaczyna się już w tygodniowych żłobkach, do przedszkoli wprowadzono nauczanie ideologiczne”, pisze redaktor. Kim Ir Sen to autor kilkunastu książek, podobnie Kim Dzongil. Przy nich Stalin czy Mat Tse-tung to niemal małomówni liberałowie. Wszechogarniające opiekuńcze państwo dba nawet o to, aby w stolicy, kiedyś nazywanej w Polsce Phenianem, dziś Pjongjangiem, mieszkali jedynie najzdrowsi i najbardziej sprawdzeni politycznie obywatele. Co więcej, zapewni im nawet kilkunastopiętrowe bloki, w których jest nawet miejsce na windy (samych wind brak).

(więcej…)

Powiadomienia o nowych wpisach


 

O autorze
dr Łukasz Garbal – polonista. Adiunkt w Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie, pracuje w Instytucie Dokumentacji i Studiów nad Literaturą Polską, oddziale Muzeum. Jeden z laureatów stypendium „Polityki” w 2009 r.
Publikuje recenzje książek historycznych w „Nowych Książkach”. Zainteresowania: edytorstwo, związki literatury i polityki, Witold Gombrowicz, Jan Józef Lipski.

 

Muzeum Literatury
Ostatnie wpisy
Archiwa
Blogi Muzeum Literatury
Copyright © 2010-2014 Muzeum Literatury