Blogi Muzeum Literatury
Data dodania: 20 października 2010

Co może mieć wspólnego powieść kryminalna z edycją krytyczną dzienników i korespondencji? Do tej zagadki nie trzeba Sherlocka Holmesa. Zarówno praca nad komentarzem do danej edycji, jak pisanie dobrej powieści kryminalnej wymaga wejścia w kontekst komentowanych/opisywanych czasów.

Np. autor powieści kryminalnej, która dzieje się w roku 1954 – a chce poważnie podejść do swojego zadania – nie napisze „Wirski zapalił papierosa” (czy tym bardziej, ahistorycznie, „Wirski zapalił „Marlboro”…) – ale: „Wirski zapalił belwedery”. Aby napisać takie zdanie, autor nie opiera się na swojej pamięci, nie miesza czasów inżyniera Karwowskiego czy „Zmienników” z epoką po ucieczce Światły – ale, metodą historyków, ustala kontekst: czy dane papierosy wówczas istniały, jaką miały renomę, itd. Dalej podejmuje decyzje semantyczne – co oznaczało palenie przez kapitana MO akurat „Belwederów”, a przez majora UB – „Dukatów”?… Czy miało to znaczenie, czy nie? Nie jest pozbawione znaczenia, że autor tej powieści – jest profesorem historii.

Podobnie edytor, komentując zapis w dzienniku, nie może być pewien, czy faktycznie kawiarnia „Telimena” na warszawskim Krakowskim Przedmieściu jest identyczna z kawiarnią o tej samej nazwie z roku 1956. To krok pierwszy – ustalenie jej ówczesnej lokalizacji (np. za pomocą „bedekerów” Olgierda Budrewicza). Krok drugi – kim byli wówczas klienci tej kawiarni: czy była miejscem dla snobów, turystów, miejscowych, studentów? – dziś może przecież być zupełnie inaczej… Oczywiście, edytor może ograniczyć się do kroku pierwszego (który jest absolutnie obowiązkowy, nie można ex cathedra założyć identyczności, nazwy się powtarzają). Krok drugi jednak jest często bardzo użyteczny – edytor powinien bowiem starać się zrozumieć tekst, który komentuje – a niuanse w odmalowaniu kontekstu są bardzo istotne. (Co więcej, czasem trudniej komentować tekst nowszy – kiedy kontekst jest bliski, edytor nawet nieświadomie nakłada swoje wyobrażenia i przyzwyczajenia na tekst!)

Ciąg dalszy nastąpi…

A opakowanie „Belwederów” wyglądało tak (za Wikipedią):

[główna ilustracja do tekstu: fot. Maciek Bociański / ML]

Data dodania: 10 października 2010

Jeśli miarą renomy jest piratowanie Twoich dzieł – to wypada się cieszyć z tego, że kilka serwisów sugeruje udostępnianie mojej książki, np. pod adresem http://www.full4free.pl/spolszczenie/pobierz/Ferdydurke.-Biografia-powiesci-ukasz-Garbal (wcześniej np. http://ebooki-pobierz.pl,w przyszłości pewnie inne domeny).

Oczywiście wolałbym, żeby czytelnik docierał do książki w sposób klasyczny – płacąc za nią – obojętnie, czy kupi ją w wersji papierowej, czy każdej innej. Nie jest to jednak tylko moja prywatna sprawa, a wykorzystanie luki w prawie autorskim…

Prawo autorskie ma bronić przed nadużyciami – i dostosowane jest oczywiście do ery Gutenberga. Dzieła w postaci cyfrowej tworzą nowe problemy. Np. niniejszy blog oparty jest o licencję Creative Commons, na mocy której czytelnicy mogą wykorzystywać materiały tu zamieszczone w swojej pracy z podaniem źródła, tj. nazwiska autora i linka do bloga – a przy publikacjach komercyjnych muszą zapytać o zgodę. To kompromis między zachowaniem prawa autorskiego – a udostępnianiem informacji przez to narzędzie popularyzacji, jakim jest internet.

Książka jednak to inna sprawa. Tym bardziej, że nie upoważniałem firmy, która – ukrywając jedną ze swoich masek za drugą – jest właścicielem serwisów, sugerujących udostępnianie mojej książki. Firma jednak – kiedy po długim śledztwie udało mi się ustalić, że jest nią pewna… agencja odzyskiwania długów (podająca niedziałający telefon w danych kontaktowych, itp.) – broni się luką w prawie: nie udostępnia bowiem mojej książki; na żadnym serwerze jej nie ma. Firma jedynie sugeruje linkiem w postaci zawierającej tytuł książki i nazwisko autora, że udostępnia użytkownikom taką książkę. Ma też z tego tytułu zarobek: co prawda krzykliwie reklamuje się, że jest to „4absolutelyfree”, itd., itp., etc. – tymczasem, żeby „ściągnąć” taki plik „za darmo” – trzeba dokonać rejestracji. Płatnej. I to niemało…

I jest to podwójny numer – raz: dla użytkowników, dwa: dla wydawców i autorów. Tym pierwszym sprzedaje się pusty worek, za który muszą zapłacić – tym drugim nie daje się nic, wykorzystując jednak ich renomę (tytuł, nazwisko), i w pewien sposób narażając na straty materialne (ktoś chce ściągnąć „za darmo”, płaci, nie dostaje nic – nie kupi pewnie w przyszłości i książki). Zarabia agencja odzyskiwania długów, tłumacząca się – w mojej ocenie cynicznie – chęcią „wychowania” użytkowników internetu…

Tu pojawia się pytanie do prawników: czy sugerowanie umieszczenia dzieła na serwerze (np. w linku) nie stanowi obietnicy sprzedaży? Czy nie jest to więc wykorzystanie dzieła do zarobku przez osoby nie posiadające do niego praw?

O całej sprawie napisał m.in. jeszcze przed wakacjami Łukasz Gołębiewski, pisali też inni (SMS za 61 zł brutto). Dane firmy ustalał też niezależnie jeden z internautów.

Liczę, że Czytelnicy niniejszego bloga – tym bardziej, że edytorskiego – także rozpropagują wieści o oszustach; a może znajdą się prawnicy, który zainteresują się sprawą?

Pogranicze prawa autorskiego i internetu generuje wiele problemów, o których dawniejsi edytorzy nie śnili: jak można komuś sprzedać pusty worek, mówiąc, że to książka?… To współczesny odpowiednik sprzedawania kolumny Zygmunta.

Data dodania: 8 października 2010

Jedno z pytań, które zadałem podczas spotkania zespołu edytorskiego w Instytucie Badań Literackich 23 XI 2009 r., dotyczyło przyszłości papierowych wydań krytycznych. Zapytałem, czy nie warto rozważyć rejestracji wariantów i pełnych wydań dokumentujących proces powstawania dzieła wyłącznie na nośnikach elektronicznych (np. płytach DVD – czy, w przyszłości, na innych nośnikach), co ułatwiłoby porównywanie różnic w zamieszczonych wersjach – niemożliwe w takim stopniu w wydaniach książkowych?

Wydanie „papierowe” ograniczałoby się według tego pomysłu do przedstawienia czytelnikowi tekstu kanonicznego, tj. tekstu, który edytor uważa za przedstawiający intencję autorską (na tym polega przecież sens tej pracy, na ustaleniu tekstu, nie zaś zbieraniu wariantów bez ich zhierarchizowania) – ewentualnie także wybór wariantów. Skoro istnieje możliwość techniczna ułatwienia kolacjonowania wersji, to dlaczego z niej nie skorzystać? Czytelniej byłoby przedstawić warianty obok siebie w całości w wersji elektronicznej z wyszukiwarką (różnice byłoby widać od razu), niż zapisywać filologicznym szyfrem rejestry odmian…

Dlatego ucieszyło mnie pełne wydanie dzienników Marii Dąbrowskiej z tekstem zamieszczonym w całości na płycie CD w formacie PDF. To pierwszy krok w stronę wykorzystania narzędzi komputerowych, które mogą być narzędziami także dla polonistów.

[fot. Maciej Bociański / ML]

Data dodania: 28 września 2010

Szkice o poezji to jedna z wielu książek wydanych z przyczyn politycznych bez kontroli autora, który – będąc w PRL „na indeksie” – przesłał swoje teksty za czyimś pośrednictwem wydawcy emigracyjnemu i nie miał możliwości wykonania korekty autorskiej. W tym konkretnym przypadku kontakty z emigracyjnym wydawcą, Instytutem Literackim, były utrudnione na tyle, że część szkiców przeznaczonych do druku ostatecznie w tomie się nie znalazła (nie odzwierciedla on więc w pełni intencji autorskich).

Jest to ciekawy problem edytorski – wydanie takiego zbioru nie podlega bowiem „mechanicznym” regułom, odtworzenie kolejności szkiców na podstawie posiadanych materiałów może być tylko hipotezą… Taką hipotezę przedstawiam.

Teksty, z których złożone zostały Szkice o poezji, pierwotnie były przeznaczone do autorskiego zbioru o nazwie Słowa i myśli (na tom ten, o objętości 12 arkuszy, została zawarta nawet umowa ze Spółdzielnią Wydawniczą „Czytelnik”, datowana na 5 grudnia 1973). Krajowy wydawca zrezygnował jednak z publikacji, tłumacząc to m.in. niezgodą na zaproponowany przez Lipskiego układ tekstów [!]; rezygnacja ta niewątpliwie miała jednak charakter represji politycznej (nie wiadomo natomiast z pewnością, czy zadecydowano o tym poza, czy w samym wydawnictwie).

Z listu Jana Józefa Lipskiego do Jerzego Giedroycia, datowanego „Warszawa 10 IV 86” (kserokopia w archiwum domowym Jana Józefa Lipskiego) wynika, że za pośrednictwem niewymienionej osoby otrzymał on propozycję wydania zebranych tekstów o poezji w Instytucie Literackim.

Nie jest to pierwszy z listów w tej sprawie, ponieważ Lipski pisze: „na skróty zgodzić się muszę”. […] Mimo zrozumienia racji wydawcy, Lipski wyraźnie pisze: „gdyby jednak uznał Pan, że należy dokonać dalszych skreśleń – proponowałbym, byśmy w ogóle zrezygnowali. Byłaby to wówczas całość niczego już nie pokazująca, nawet metody autora” – i przedstawia listę 38 szkiców, z których nie chce zrezygnować.

Wydanie Szkiców o poezji, które ukazało się w 1987 r. nie zawiera jednak tych wszystkich 38 tekstów proponowanych przez Lipskiego; ukazały się 32 szkice – brakuje sześciu. W wydaniu szkiców krytycznoliterackich Jana Józefa Lipskiego konieczna zatem jest krytyczna rekonstrukcja układu autorskiego.

[…]

List Lipskiego jest moim zdaniem nie tyle odzwierciedleniem „ostatniej” intencji autorskiej, jeśli idzie o dobór tekstów, a tylko „ostateczną” linią kompromisu; krytyk godzi się wykreślić wiele szkiców z żalem – wypada przypuszczać, że najchętniej pozostawiłby proponowany przez siebie pierwotnie układ bez zmian.

Postępując zgodnie z niewyrażoną wprost wolą autora – w tomie pierwszym powinno się wydrukować wszystkie szkice przeznaczone przez Lipskiego do druku. Niestety, odtworzenie kolejności szkiców na podstawie posiadanych materiałów może być tylko hipotezą – teksty, które Giedroyc odesłał Lipskiemu mają nadaną kolejność oraz ciągłą numerację stron, jednak bez ich zestawienia z maszynopisem, który stanowił podstawę druku rekonstrukcja układu całości jest tylko dedukcją. Niemniej jednak (ponieważ odtworzenie podstawy wydania zgodnej z intencją twórcy jest podstawowym obowiązkiem edytora) dokonuję takiej rekonstrukcji, próbując odtworzyć pierwotny układ szkiców, który był przygotowany dla Instytutu Literackiego jako podstawa wydania. […]

[Więcej w nocie edytorskiej w I tomie szkiców krytycznoliterackich Jana Józefa Lipskiego (J. J. Lipski, Słowa i myśli, oprac. Ł. Garbal, t. I: Szkice o poezji, wstęp M. Głowiński, Biblioteka „Więzi”, Instytut Dokumentacji i Studiów nad Literaturą Polską – oddział Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie: Warszawa 2009].

Data dodania: 23 września 2010

Kim są ci usuwający się w cień, tajemniczy tropiciele śladów, uczestnicy misji specjalnych poszukiwania zaginionych maszynopisów i odszyfrowania hieroglifów Wielkiego Pisarza? Kim oni są, edytorzy, jeśli nie komandosami literatury?

Edytor powinien być zawsze w cieniu – z nieco zamazaną twarzą, jak komandos; praca edytora nie powinna przygniatać swoim ciężarem twórczości autora – bo to autor jest tu ważniejszy, nie opracowanie czy komentarz.

Edytor nie pracuje „od-do” – on jest nastawiony na wykonanie danej misji: wydanie danego dzieła. Ale misja edytorska nie kończy się wraz z publikacją: edytor uczy się na błędach (zarówno cudzych, jak i własnych), aby później tych błędów nie popełnić.

Edytor powinien przyzwyczaić się do myśli, że nie ma zadań konwencjonalnych: czasem pomoże mu książka telefoniczna z roku 1955, innym razem nekrologi; a jak miała na nazwisko trzecia żona pierwszego męża, czy w rękopisie nie ma błędu?…

O najbardziej udanych misjach czasem się nie słyszy; głośne bywają niepowodzenia.

Warto być edytorem. O tym – i o książkach – chcę tu pisać.

dr Łukasz Garbal

[Commonplace book, fot. Beinecke Flickr Laboratory]

Strona 8 z 8« First...45678
Powiadomienia o nowych wpisach


 

O autorze
dr Łukasz Garbal – polonista. Adiunkt w Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie, pracuje w Instytucie Dokumentacji i Studiów nad Literaturą Polską, oddziale Muzeum. Jeden z laureatów stypendium „Polityki” w 2009 r.
Publikuje recenzje książek historycznych w „Nowych Książkach”. Zainteresowania: edytorstwo, związki literatury i polityki, Witold Gombrowicz, Jan Józef Lipski.

 

Muzeum Literatury
Ostatnie wpisy
Archiwa
Blogi Muzeum Literatury
Copyright © 2010-2014 Muzeum Literatury