Blogi Muzeum Literatury
Data dodania: 5 grudnia 2012

Diagnoza Witolda Bobińskiego w „Tygodniku Powszechnym” jest słuszna: „język polski” przeżywa kryzys, zarówno na poziomie szkolnym, jak i akademickim. Trudno się dziwić – dopowiem – jeśli wielu studentów polonistyki niewiele czyta dla przyjemności (a chyba są i tacy, którzy nie czytają?…) – a miłości do książek nie można nauczyć teoretycznie. Oczywiście, żyjemy w coraz bardziej pośpiesznym świecie, w którym często zbyt łatwo oddajemy inicjatywę technologii, wspierającej nasze lenistwo (oczywiście, jest pomocna, ale wolałbym, aby młotek nie decydował o mojej ręce, tylko odwrotnie – a mam wrażenie, że coraz częściej bywa odwrotnie).

Do tej diagnozy dodałbym parę obserwacji.

Po pierwsze, powoli zmienia się przekonanie, że dzieło literackie jest wykute w kamieniu – w toku prac edytorskich okazuje się, że coraz więcej tekstów, i to nie tylko z literatury dwudziestowiecznej, można określić jako „dzieła w toku” – zmieniane przez autorów, narastające interpretacjami. Oczywiście – edytor ustala tekst ostateczny, i o tej fundamentalnej zasadzie trzeba stale przypominać: ale napięcie między dziełem a odbiorcami, wpływające często na zmiany, jakich później dokonywał autor; zależność interpretacji od wersji – ta płynność, czy nie byłoby dobrą perspektywą „szkolną”, czy to nie byłoby interesujące? (Przy czym, pamiętajmy, że „kanoniczna” jest wersja ostatecznie wybrana przez autora – do interpretacji nie wybieramy sobie wersji bardziej pasującej, można natomiast wersje porównywać, co się zmieniło, dlaczego – pomagałoby to uczyć krytycznego myślenia, którego współczesne „podstawy programowe” współczesnych szkół, mam wrażenie, nie uczą…)

Nie sądzę jednak, żeby dobrą propozycją była zgoda na czytanie „fragmentów”, zamiast całych dzieł – argumentowana, że czytanie całości lektur jest nierealna. Można poznać „fragment” twórczości – ale jednak całe dzieło! Jeżeli kapitulujemy przed tempem życia („co nam będą wciskać Pana Tadeusza, on jest tak duży, że nie zmieści się na twitterze!”) – to wybierajmy mniejsze, ale jednak całości. Czemu w przedszkolach można poznawać całości, a w szkole już nie?…

Dzieło nie jest facebookiem, kultura nie jest stosem, z którego archeolog wybiera to, co mu pasuje. Konieczny jest choćby minimalny kanon: są przecież dzieła i autorzy, do których odnosi się wiele innych dzieł, zresztą nie tylko literackich – takie, jak Biblia (niezależnie od przekonań politycznych czy religijnych), Don Kichot, Słowacki, Mickiewicz, Gombrowicz… Wolałbym, aby uczniowie przeczytali np. – jeśli naprawdę nie dadzą rady Ferdydurkechoćby Filiberta dzieckiem podszytego, ale w całości niech te trzy strony przeczytają (a najlepiej jednak całą powieść – i wtedy już mamy kilka zajęć, uczących krytycznego myślenia: czemu Gombrowicz Filiberta publikował raz w powieści, jako jeden z rozdziałów, a czemu drugi raz – osobno, jako nowelę; czy tylko dla pieniędzy? i tak dalej…)

A jak można zrozumieć kpiny Gombrowicza ze Słowackiego, kiedy nie poznamy Słowackiego?…

Zgadzam się, za mało czasu jest na takie poznanie całości kultury, które byłoby w miarę kompletne. Lepiej jednak zamiast pokazywać „ścinki różnych wędlin” dać jak najpełniejsze omówienie wybranych – tak, właśnie – kluczowych dzieł. Biblia – i kilka, zaproponowanych nauczycielom do wyboru, nawiązań (także, oczywiście, kontestujących, i pokazujących uczniom, że kontestacja nie jest wynalazkiem współczesności: np. bluźnierstwa w Dziadach!). Don Kichot- i Romantyzm (i kilka propozycji nawiązań do wyboru…)

Pamiętam jeszcze z praktyk pedagogicznych, że wspólnie z uczniami w szkole podstawowej odkryliśmy głębię humoru w Panu Tadeuszu: niezapomniana scena, w której Tadeusz idzie utopić się w kałuży, i to mu się nie udaje – ale to trzeba pokazać i naświetlić, żeby mogli zobaczyć, że to autoironia z własnej ideologii, parodiowanie samego siebie sprzed kilku lat, podważanie mitu „romantycznego samobójstwa”, itp…

Przecież sensem uczenia języka polskiego jest pokazanie korzeni: skąd jesteśmy. To mogą pokazać tylko dobrze, głęboko, solidnie czytane arcydzieła, które pokażą, że sednem kultury jest bunt. Czy to naprawdę współczesnych uczniów nie może poruszyć?…

To tylko pierwsze myśli wywołane tym artykułem, który – mam nadzieję – wywoła szeroką dyskusję, bardzo potrzebną. Nie mogę jednak od razu nie ostrzec przed niebezpieczeństwem obniżania poprzeczki. Uatrakcyjnianie, zmiany – tak, ale nie kosztem wypaczania intencji autorskich. Minimalizujmy raczej liczbę dzieł, ale nie ich kompletne poznanie. Zmieńmy sposób pracy… Ale czy to jest możliwe?

Data dodania: 20 listopada 2012

Rozmawiałem dziś o historii; mój rozmówca zwrócił uwagę, że podręczniki do historii sprzed wojny i dzisiaj różnią się, chociaż mogłoby się wydawać, że będą podobne, kiedy oderwiemy nalot PRL-owskiej propagandy.

To bardzo ciekawa uwaga, możemy się zastanowić, jak się pisze historię. Ostatnio zajmowałem się sprawą Listu 34, zdawałoby się, doskonale znaną – bo zinterpretowaną, włożoną do szufladki archiwalnej, odłożonej do szafy. Nowe znaleziska, nowe źródła, pozwalają spojrzeć na sprawę z innej perspektywy – co nie oznacza automatycznie podważenia „zasiedziałej” interpretacji, tylko budowę szerszego, pełniejszego – prawdziwszego – obrazu.

Nie da się jednak powiedzieć „całej” prawdy; mnożąc szczegóły, zbierając wciąż dokumentację, budujemy gigantyczne jezioro opowieści, która, spiętrzona tysiącami odnośników, może zburzyć „zaporę” percepcji…

Widowiskowy obraz? Historyk nie jest w stanie pokazać wszystkiego, bo wszystkiego nie można pokazać, człowiek ma ograniczoną percepcję. Mnożenie szczegółów i wariantów jest możliwe do pewnej granicy – najważniejsze w pracy historyka jest dokonanie syntezy po wykonaniu przez niego analizy materiałów; synteza ta ma pokazać główny nurt prawdy.

Jednak już same pominięcia – naturalne z powodów, które przedstawiłem – są interpretacją; inny historyk może chcieć badać właśnie boczne nurty, dowodząc, że stanowią główny.

I tak to się toczy. Ważne, żeby sam historyk zdawał sobie sprawę z tego ograniczenia; ważne są odpowiedzi, określające nurt rzeki, której w całości człowiek nie opisze; ważne są odpowiedzi na pytania typu „dlaczego coś miało miejsce?”, „dlaczego coś poszło tak, a nie inaczej?”.

A rzeka płynie dalej.

"Wolność i Solidarność"

Data dodania: 22 października 2012

W październikowym numerze miesięcznika „Znak” rozpoczęła się dyskusja o stanie edytorstwa polskich dzieł literatury współczesnej.

W ankiecie kilku literaturoznawców odpowiada na pytania:
„- Jak Pani/Pan ocenia stan polskiego edytorstwa?
– Jakie są szanse i zagrożenia?
– Które z obecnych wydań uznaje Pani/Pan za wzorcowe, a które nie zachowują edytorskich standardów?
– Czy warto coś zmienić w nauczaniu edytorstwa?

– Jakie są zadania edytorstwa na najbliższy czas?”

Zapraszam do lektury i dołączenia do dyskusji!

Data dodania: 18 października 2012

W jednej z bibliotek miejskich w centrum Warszawy na centralnym miejscu znajduje się puszka z prośbą o datki na nowe książki.
Znak czasów.

Czy trzeba pisać coś więcej? Ale chyba są tacy, którzy nie czytali Mrożka. Bo czy biblioteki potrzebują nowych książek?

Data dodania: 16 października 2012

Ferdydurke ukazała się w drugiej połowie października 1937 r. (datowana, z powodów handlowych, już na rok następny, 1938), co potwierdza Urzędowy wykaz druków wydanych w Rzeczypospolitej Polskiej. Druki zarejestrowane w Bibljotece Narodowej Józefa Piłsudskiego w Warszawie.

Czy jednak Ferdydurke dzisiaj żyje? I jakie to jest życie?…
(więcej…)

Data dodania: 3 października 2012

Ponad rok temu pisałem o niebezpieczeństwach, jakie wiążą się z przystankiem tramwajowo-autobusowym na Trasie W-Z, szczególnie z barierką ograniczającą widoczność.

Kilka miesięcy temu ucieszyłem się, widząc demontaż tejże barierki. Niestety okazało się wkrótce, że wymieniono ją na identyczną, tylko nie skorodowaną – dalej ograniczającą widoczność. Pisałem w tej sprawie do Zarządu Transportu Miejskiego, uznając, że skoro autobusy i tramwaje korzystają z przystanku, to właśnie ZTM jest miejscem, które odpowiada za bezpieczeństwo tegoż. W odpowiedzi przeczytałem, że odpowiada za to nie ZTM, a ZDM. Jedna litera czyni różnicę; napisałem zatem do Zarządu Dróg Miejskich. Już niespełna tydzień później miałem odpowiedź – dołączony „do wiadomości” list z ZDM z prośbą o wyjaśnienie tej sytuacji skierowany do kolejnej instytucji – Tramwajów Warszawskich. Tu od lipca trwa milczenie.

Zastanawiam się, czemu za bezpieczeństwo przystanku odpowiadają akurat Tramwaje Warszawskie, ale martwi mnie fakt, że brak konkretnych działań mających zwiększyć bezpieczeństwo pieszych, wchodzących i wychodzących z autobusów i tramwajów często wprost pod nadjeżdżające pojazdy (to wyjątkowo długi przystanek wprost na jezdni). Konieczne wydają się światła i zapewnienie bezpieczeństwa w związku z barierką utrudniającą dostrzeżenie pojazdów wjeżdżających z Wisłostrady. Zaczyna się sezon jesienny, będzie coraz niebezpieczniej.

Tymczasem mamy w tym miejscu słynny „totem”, wielopiętrowy znak – pomnik… właśnie, czego to pomnik?

"Totem" na Trasie W-Z

Data dodania: 20 sierpnia 2012

Czy kiedy z nowym modelem telefonu kupujesz kawę w kawiarni Starbucks albo ze starszym modelem kupujesz bułeczki w Lidlu zastanawiasz się, co dzieje się od kuchni?
(więcej…)

Data dodania: 17 sierpnia 2012

Kiedy zastanawiamy się nad tym, co się dzieje dzisiaj, przeważnie okazuje się, że trzeba spojrzeć wstecz. Korzenie współczesności tkwią w historii – nie znaleźliśmy się w tym miejscu znikąd.
(więcej…)

Data dodania: 14 czerwca 2012

Kultura przegrywa ze sportem? A może można przekuć medialny wizerunek piłkarzy we wsparcie kultury? Jeżeli sportowcowi – jak wynika z reklam, np. przed szkołami – niezbędne są chipsy i wysokosłodzony napój, to może niezbędna jest też dla niego książka?…

Wyobraźmy sobie, jaki walor promocyjny miałby znany piłkarz, reklamujący czytanie książek – nie konkretnej książki związanej z piłką, a po prostu książki. Czy nie byłoby to zdrowsze, niż promocja chipsów?… (Nie musiałoby to być od razu wydanie krytyczne, żeby nie popaść w śmieszność – ale któryś z tatusiów-piłkarzy, czytający dziecku przed snem?… Czy to takie nieprawdopodobne?…)

Data dodania: 31 maja 2012

W zalewie informacji o wymianie praktycznie nieużywanej trawy na stadionach zabrakło mi odpowiedzi na pytanie, kto za to zapłaci. Więcej – zabrakło pytania; dziennikarze zafascynowali się techniczną stroną przedsięwzięcia. Rolą mediów jest jednak krytyczne drążenie faktów, a nie jedynie ich przekazywanie. Tymczasem zabrakło zarówno pytania, jak odpowiedzi. Krytyczne myślenie – drążenie rzeczywistości – zostaje zastąpione np. fascynacją stanem mięśnia dwugłowego piłkarza X, kolor strojów, menu, plastikowe wiadomości… A mnie ciekawi, jaka jest „podstawa tekstowa”. Niestety, podobnie jak w przypadku wielu wydań, takie informacje się nie pojawiają.To edytorskie spojrzenie na Euro. A tu – informacja pojawiła się, po dwóch dniach znikła, poza nielicznymi komentarzami internautów pytań „drążących” nie było.

A ile np. książek mogłoby powstać za koszt tej trawy – odpowiedź na to pytanie pozostawiam już domyślności Czytelników.

Strona 4 z 8« First...23456...Last »
Powiadomienia o nowych wpisach


 

O autorze
dr Łukasz Garbal – polonista. Adiunkt w Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie, pracuje w Instytucie Dokumentacji i Studiów nad Literaturą Polską, oddziale Muzeum. Jeden z laureatów stypendium „Polityki” w 2009 r.
Publikuje recenzje książek historycznych w „Nowych Książkach”. Zainteresowania: edytorstwo, związki literatury i polityki, Witold Gombrowicz, Jan Józef Lipski.

 

Muzeum Literatury
Ostatnie wpisy
Archiwa
Blogi Muzeum Literatury
Copyright © 2010-2014 Muzeum Literatury