Rozmawiałem dziś o historii; mój rozmówca zwrócił uwagę, że podręczniki do historii sprzed wojny i dzisiaj różnią się, chociaż mogłoby się wydawać, że będą podobne, kiedy oderwiemy nalot PRL-owskiej propagandy.
To bardzo ciekawa uwaga, możemy się zastanowić, jak się pisze historię. Ostatnio zajmowałem się sprawą Listu 34, zdawałoby się, doskonale znaną – bo zinterpretowaną, włożoną do szufladki archiwalnej, odłożonej do szafy. Nowe znaleziska, nowe źródła, pozwalają spojrzeć na sprawę z innej perspektywy – co nie oznacza automatycznie podważenia „zasiedziałej” interpretacji, tylko budowę szerszego, pełniejszego – prawdziwszego – obrazu.
Nie da się jednak powiedzieć „całej” prawdy; mnożąc szczegóły, zbierając wciąż dokumentację, budujemy gigantyczne jezioro opowieści, która, spiętrzona tysiącami odnośników, może zburzyć „zaporę” percepcji…
Widowiskowy obraz? Historyk nie jest w stanie pokazać wszystkiego, bo wszystkiego nie można pokazać, człowiek ma ograniczoną percepcję. Mnożenie szczegółów i wariantów jest możliwe do pewnej granicy – najważniejsze w pracy historyka jest dokonanie syntezy po wykonaniu przez niego analizy materiałów; synteza ta ma pokazać główny nurt prawdy.
Jednak już same pominięcia – naturalne z powodów, które przedstawiłem – są interpretacją; inny historyk może chcieć badać właśnie boczne nurty, dowodząc, że stanowią główny.
I tak to się toczy. Ważne, żeby sam historyk zdawał sobie sprawę z tego ograniczenia; ważne są odpowiedzi, określające nurt rzeki, której w całości człowiek nie opisze; ważne są odpowiedzi na pytania typu „dlaczego coś miało miejsce?”, „dlaczego coś poszło tak, a nie inaczej?”.
A rzeka płynie dalej.