Pisałem już na blogu o koniecznych warunkach wydania źródłowego. Jednego z tych – zaledwie dwóch – warunków zabrakło w dwóch pierwszych tomach pism Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, w wydaniu nazywanym krytycznym.
Ponieważ tego typu publikacja powinna być podstawą dla innych edycji trzeba mieć nadzieję, że kolejne tomy będą podawały źródła tekstu oraz opis postępowania edytorskiego (tj. co spowodowało, że edytor wybrał daną podstawę, jak z nią pracował, co poprawiał „milcząco”, czego nie udało mu się ustalić). Wydania takie powinny być edytorskim wzorem.
Dzisiaj mija 35 rocznica powstania KOR – Komitetu Obrony Robotników.
Grupa kilkunastu ludzi postanowiła jawnie pomagać represjonowanym po protestach w czerwcu 1976. Wśród założycieli KOR byli m.in. Jacek Kuroń, Jan Józef Lipski, Antoni Macierewicz. Wokół KOR powstało środowisko; KOR można traktować jak zaczyn „drugiego obiegu”. Kluczowa dla późniejszej historii Polski była współpraca między inteligencją i robotnikami – skutkująca powstaniem „Solidarności”.
Warto pamiętać o cenie, jaką płacili działacze KOR-u i ich rodziny. Marian Brandys, mąż Heleny Mikołajskiej, pisał w dzienniku:
„[…] Więc dzwonią, dzwonią nieustannie… Mijają minuty, kwadranse… Ciągle dzwonią… Siedzi tam pewnie jakiś facet na dyżurze i za pomocą służbowego telefonu szarpie mi nerwy. Może czyta przy tym jakąś książkę z serii szpiegowskiej wydawnictwa MON albo rozmyśla o kłopotach wychowawczych ze swymi dziećmi. Telefon dzwoni równo przez pół godziny. Potem załamuję się ja i wyciągam wtyczkę z kontaktu.
O wpół do dwunastej wieczorem, kiedy już kładziemy się spać – dzwonek u drzwi. Pytam przez drzwi, kto to. «Do pani Mikołajczak. Z Radomia. Ważna sprawa ludzka». Znowu jeden z tych głosów, które samym swym brzmieniem wzbudzają we mnie nienawiść. […] Któż wie, czy nie kryje się ich tam w ciemności kilkunastu jak wówczas w grudniu ubiegłego roku. Wtedy zaczyna dzwonić. […] «Jak pan nie przestanie dzwonić – woła zza moich pleców Babcia – to zatelefonujemy na milicję». Ale zaraz uświadamia sobie całą absurdalność tej groźby i pokrywa ją atakiem kaszlu. Nie ma dokąd dzwonić. Nikt nas nie weźmie w obronę przed tymi chuligańskimi wybrykami, opłacanymi z państwowych pieniędzy. Dokuczliwe dzwonienie świdruje mi mózg. Babcia kaszle. Fela wściekle szczeka. Ściskam pięści. «Tylko spokojnie – mówię sobie. – Tylko spokojnie. Za wolność trzeba płacić».”
1. Pytanie, postawione w debacie – „czy możliwy jest patriotyzm bez ksenofobii” – jest oczywiście retoryczne. Przykładem na taki patriotyzm jest całe życie Jana Józefa Lipskiego. Dawał świadectwo nie słowami, a czynem; dzisiaj możemy debatować, wówczas decyzje nie były łatwe. Czy my, będąc przekonani o tym, że Powstanie Warszawskie zakończy się klęską – poszlibyśmy walczyć? A Jan Józef Lipski, 1 sierpnia mówiący siostrze „to będzie klęska” – poszedł walczyć, bo uważał, że tak trzeba. I całe życie zmagający się z represjami, inwigilowany przez bezpiekę, ciężko chory na serce, inwalida wojenny – pomagał ludziom, „bo ktoś to przecież musi zrobić”. To jest patriotyzm.
Pamiętajmy też o cenie takiej postawy, ponoszonej także przez bliskich…
Trzeba zatem pytać nie „czy”, tylko „jak”.
2. Postawa, prezentowana w Dwóch ojczyznach, dwóch patriotyzmach jest dla mnie także głęboko ewangeliczna. Jan Józef Lipski pisał tam, że wymagać trzeba przede wszystkim od siebie, naprawę świata zacząć od siebie. Nieprzypadkowo tak często nawiązywał do listu biskupów polskich do biskupów niemieckich „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Naprawmy swoje grzechy, a dopiero potem patrzmy na winy innych.
3. Warto też jednak zaznaczyć – niedopowiedzenie tego byłoby fałszywe – że ksenofobią dla Jana Józefa Lipskiego było nie tylko powiedzenie „Wszyscy Niemcy to hitlerowcy”, „Wszyscy Rosjanie… Wszyscy Ukraińcy…” – ale także „Wszyscy Polacy to antysemici”. Jak pierwszy bodajże zwrócił na to uwagę Dariusz Gawin; Lipski napisał przecież wprost:
“Na Zachodzie, głównie w środowiskach żydowskich, porażonych tragedią zagłady milionów, pojawiły się nieodpowiedzialne i prawie nie mające nic wspólnego z rzeczywistością oskarżenia narodu polskiego o współuczestnictwo w eksterminacji. Próbowano nawet rozpowszechniać obelżywe określenie »naród szmalcowników«. Antypolonizm powinien być uważany za postawę nie mniej hańbiącą niż antysemityzm. Zdanie »wszyscy Polacy to antysemici« lub »wszyscy Polacy to pijusy« – jest tyleż warte, co »wszyscy Żydzi są oszustami«”.
4. Trzeba też zauważyć kontekst, w którym Jan Józef Lipski napisał swój esej. To połowa roku 1981, czas krótko po powstaniu Zjednoczenia Patriotycznego „Grunwald”. Mało to znane dziś młodszym – ale na pewno pamiętają postać reżysera Barewicza czy Zagajnego, często pojawiającą się w filmach Barei – to aluzja do Bohdana Poręby i formacji wyrosłej z frakcji Mieczysława Moczara, wykorzystującej patriotyzm (w słowach i rekwizytach). To było wszędzie. Przypomnijmy: PATRIOTYCZNY Front Odrodzenia Narodowego. Sam na jednym ze zdjęć z dzieciństwa w tle zauważam tablicę „Patriotą jest się na co dzień”.
Faktycznie. Patriotą na co dzień – w walce w AK, walce z cenzurą, pomocy ludziom represjonowanym, współuczestnictwie w strajku po wprowadzeniu stanu wojennego w Ursusie, powrocie do kraju z leczenia w Londynie (wprost do więzienia), mimo choroby serca, nieustannego represjonowania – był Jan Józef Lipski.
Nie bójmy się patriotyzmu – nie musi on być tożsamy z ksenofobią. To zależy od nas. Do takiej głęboko ewangelicznej (ktoś może powiedzieć inaczej: humanistycznej) postawy – wymagania przede wszystkim od siebie – wzywa nas Jan Józef Lipski.
Jarosław Klejnocki w swoim wpisie pokazał inną perspektywę relacji Autor-Dzieło. To dobry przykład dzieła „w toku”, wciąż dopracowywanego przez autora. Zastanawiam się jednak nad nieco innymi sytuacjami – kiedy Autor powraca do Dzieła po latach, a powrót ten kończy się zasadniczą zmianą w Dziele. Np. gdyby Beethoven przerabiał pierwsze takty V Symfonii, a rozgoryczony Mickiewicz na łożu śmierci wykreślał słowa „Litwo! ojczyzno moja…” (zaniepokojonych uspokajam – ani jedno, ani drugie nie miało miejsca). Oczywiście – autor ma do tego prawo. Co jednak powinien zrobić edytor, opracowujący tekst do druku?
Problem jest prawdziwy – i sądzę, że trzeba go sobie uzmysłowić, ponieważ wola autora jest rzeczą świętą – cóż jednak uczynić w sytuacji, kiedy Dzieło, które stworzył obrosło tradycją kultury, polemikami, niejednokrotnie nawiązaniami, itp. (Pisał o tym niedawno m.in. profesor Roman Loth).
Mamy stosunkowo nowy przykład – wydanie Dziennika 1954 Tyrmanda. Czy wydawać go w formie pierwodruku (nieco przeredagowanego), zachowując wolę autorską – czy wydawać w formie niezredagowanej, z manuskryptu (co byłoby zachowaniem woli dzieła)? W ten sposób wydał Tyrmanda Henryk Dasko…
Z muzyką jest prościej. Zawsze można dopisać w nawiasie rok – i traktować te dzieła jako osobne.
Niedawno szukałem jednej książki. Znalazłem ją przez internet, miała być dostępna w kilku salonach Empiku w Warszawie.
Poszedłem do pierwszego z nich. Książki już nie ma.
Poszedłem do drugiego. Ta sama sytuacja.
W trzecim usłyszałem, że jest „na stanie”, ale mówię, że szukałem na półce i nie znalazłem. Panie szukały – i nie znalazły. „Widocznie już jest zdjęta”. Podziękowałem za propozycję wskazania innego salonu.
Zastanawiam się – jaki jest żywot książki w Empiku?… Jak może być, skoro jej nie ma? Jak długo znajduje się na półkach?… Czy taka polityka popiera czytelnictwo, czy raczej nastawiona jest na szybki obrót?
Sam w Empiku kupować już nie będę. To nie księgarnia, a sklep z towarem, którym – chyba nie z poczucia misji – są książki.