Ukazał raport o stanie czytelnictwa (dostępny w pliku PDF na stronach Biblioteki Narodowej).
Szokujące są w nim liczby:
„w 2012 roku osób, które można uznać za „rzeczywistych” czytelników, było 11%”
jak też podkreślenie tendencji spadkowej:
„warto przypomnieć, że w ciągu dekady 1994-2004 odsetek takich osób wynosił 22-24% i to właśnie spadek do obecnego poziomu, jaki dokonał się pomiędzy 2004 a 2008 rokiem, należy uznać za najważniejszą zmianę w postawach Polaków wobec czytania książek”.
Nowa ewolucja: przestajemy czytać (w końcu zamiast Falskiego będą tablety), przestajemy pisać (zamiast alfabetu będzie dotykowy ekran, może ludzka ręka za pewien czas będzie miała wyłącznie kciuk do klikania), przestajemy samodzielnie myśleć (proszę zauważyć ciekawą zbieżność, czy przypadkową – spada czytelnictwo i jednocześnie spada zdolność rozumienia tekstu).
Bez czytania (nie mam na myśli „szybkiego” czytania, kulturowego odpowiednika fast foodów) – nie ma myślenia (mam na myśli umiejętność logicznej analizy i selekcji informacji). Czy takiego społeczeństwa – nie obywateli, a konsumentów – chcemy?… (Coraz częściej w gazetach tytuły informacji są sprzeczne z jej treścią – czy już nawet dziennikarze nie rozumieją tego, co piszą?).
Nie sądzę, aby rozwiązaniem tej sytuacji było obniżanie poprzeczki w edukacji. Owszem, zawieszona zbyt wysoko – męczy i prowadzi do frustracji, ale przynajmniej zmusza do wysiłku; zawieszona zbyt nisko skłania do prób jej dalszego obniżania. Ilu spośród tych 11% było uczniów?… (Oni jeszcze „muszą”; a bez przyzwyczajenia do czytania będzie rósł wtórny analfabetyzm).
Co można zrobić? Czy wydawnictwa, redaktorzy, edytorzy – są komandosami wysłanymi z beznadziejną misją?
Ale przecież tak bywało i kiedyś – różnicą jest tylko niebezpieczeństwo, że powszechną akceptacją będzie obdarzona postawa nieczytającej większości. Potrzebna jest moda na czytanie, jednak nie „czytanie” czegokolwiek (choć jestem zdania, że dobra powieść sensacyjna bywa bardziej rozwijająca, niż subtelna gra literacka, której nie rozumie nikt poza autorem; rozziew między literaturą „wysoką” i „niską” często jest fałszywy). Jest też niebezpieczeństwo, że misją „ratowania czytelnictwa” może szermować ktoś, kto czytelnictwo (książek konkurencji…) dusi dla własnego zarobku.
Potrzebna jest zmiana klimatu społecznego, w dużej mierze kreowanego przez tych, którzy nie zwykli chwalić się czytaniem książek. (I, mam wrażenie, także – myśleniem).