W październikowym numerze miesięcznika „Znak” rozpoczęła się dyskusja o stanie edytorstwa polskich dzieł literatury współczesnej.
W ankiecie kilku literaturoznawców odpowiada na pytania:
„- Jak Pani/Pan ocenia stan polskiego edytorstwa?
– Jakie są szanse i zagrożenia?
– Które z obecnych wydań uznaje Pani/Pan za wzorcowe, a które nie zachowują edytorskich standardów?
– Czy warto coś zmienić w nauczaniu edytorstwa?
– Jakie są zadania edytorstwa na najbliższy czas?”
Zapraszam do lektury i dołączenia do dyskusji!
Jak formułować przypisy, aby – z jednej strony – nie tłumaczyć spraw oczywistych, z drugiej zaś – nie pominąć niczego ważnego?
Rozwiązanie wydaje się oczywiste, choć trudne. Ograniczać te, tłumaczące osoby czy zdarzenia, które możemy znaleźć w encyklopediach; przypisy powinny dotyczyć osób czy kontekstów trudnych do samodzielnego odszukania. Jeżeli podajemy przypis dotyczący np. Piłsudskiego, to nie twórzmy mikrobiografii, a napiszmy, kim był w kontekście naszego autora/autorki.. (Jakieś odwołania do ważnych tekstów, czy wręcz cytat z danego autora/autorki dotyczący Piłsudskiego, jest tu na miejscu).
Edytor, opracowując przypisy, powinien objaśniać. Kiedy jednak w jednym z tomów korespondencji Miłosza z Giedroyciem znajdziemy przypis do informacji o tym, że jakaś studentka pisała pracę naukową – możemy spodziewać się wyjaśnienia. Tymczasem znajdujemy odesłanie do przypisu na stronach wcześniejszych. Dobrze, wracamy, spodziewając się naturalnie wyjaśnienia… a tam wpadamy w pętlę, ponieważ jest odesłanie do miejsca, z którego przyszliśmy. Czemu takie przypisy mają służyć?…
Przypis jest „wartością dodaną” – po jego lekturze czytelnik powinien wiedzieć więcej. Kiedy czytamy w tekście Jana Józefa Lipskiego „Książka ta wzrusza i przeraża” – to konieczne jest dodanie przypisu, jaka to była książka – a jeśli nie uda się ustalić w 100%, trzeba wyraźnie napisać, że to hipoteza.
Kiedy autor przywołuje mało znany fakt (rozkaz AK zakazujący werbunku poniżej 18 lat) – a nie udało się tego faktu potwierdzić, warto podać informację, że „nie udało się potwierdzić”; brak takiej informacji to zamiatanie pod dywan, pozostawiające wrażenie potwierdzenia przez edytora prawdziwości podawanej informacji.
I tak dalej.
Wydanie Tajnego dziennika Białoszewskiego jest wydarzeniem. To ważna książka ważnego pisarza, nieco jednak zapomnianego, a na pewno nieco nie-doczytanego (to ostatnie może zmieni się po lekturze towarzyszącego Tajnemu dziennikowi monografii Tadeusza Sobolewskiego Człowiek Miron).
Tytuł jest jednak nieprecyzyjny. To dziennik tak tajny, że zabrakło w nim podstawowych informacji o nim samym…
W poprzedniej notce pisałem o wadze błędów rzeczowych dla historyka – z wnioskiem, że nie możemy „poprawiać” autora z automatu, bez zaznaczenia naszej ingerencji. Pisałem wówczas o wydaniu dziennika Jana Józefa Lipskiego – dzienniku o charakterze niezredagowanego diariusza. Tym razem chciałbym, żebyśmy zastanowili się nad dziennikiem starannie skomponowanym – Witolda Gombrowicza.
Nie jest to pisany z dnia na dzień diariusz – to raczej esej (powieść?) komponowany tak, aby przypominał dziennik. Jak pokazuje Paweł Rodak, dziennik powstawał w sposób bardzo przemyślany, często fragmenty były pisane przez Gombrowicza kilkakrotnie.
Jaki wniosek z takiego sposobu pracy autora powinien wysnuć edytor? Czy nie taki, że ewentualne błędy mogły być specjalnie wprowadzone przez autora? Prostowanie takich błędów może wypaczać jego intencję, którą było „komponowanie autentyku”; jednocześnie jednak – nie pokazywać takich błędów?
Wydaje mi się, że w dziele tak pieczołowicie skonstruowanym jak dziennik Gombrowicza ingerencje edytora powinny być ograniczone do minimum, ewentualne uwagi dotyczące błędów rzeczowych czy niekonsekwencji (co do których nie mamy pewności, czy nie były zamierzoną przez Gombrowicza „grą z autentykiem”!) obecne jedynie w uwagach edytorskich, nie wpływając na przedstawiany tekst dzieła. To oczywiście uwaga ogólna, bo przecież autor mógł źle zapamiętać, źle napisać, nie uczynić błędu świadomie – każda sytuacja wymaga podejścia indywidualnego. Może się zdarzyć, że nawet dziennik Gombrowicza wymaga ingerencji edytora – wówczas oczywiście takie ingerencje trzeba opisać w uwagach edytorskich. Pamiętajmy o specyfice dzieła, jeśli autor, który cyzeluje swój utwór na diariusz, napisze „chyba”, nie znaczy to, że mamy sprawdzić i wykreślić „chyba”, lub poprawić fakt. Możemy (to zależy od sytuacji) fakt sprawdzić i opisać w komentarzu – jednak nie w tekście głównym.
Zauważmy, że to drugi biegun problemu – który wymaga odmiennego podejścia, niż w przypadku dziennika Jana Józefa Lipskiego.
II tom Dzieł zebranych Gustawa Herlinga-Grudzińskiego (Recenzje, szkice, rozprawy literackie 1947-1956) budzi niepokój. Czy jest to naprawdę, jak napisał wydawca, „wydanie krytyczne”?
Cechy wydania krytycznego tak naprawdę możemy roboczo ograniczyć do jednej: podawania źródła tekstu. Edytor (edytorzy) ustalają, który z przekazów powinien być podstawą tekstu – innymi słowy, która wersja tekstu jest „kanoniczna”. W tym sensie mówimy o wydaniu krytycznym jako źródłowym – inne wydania czerpią zeń źródło tekstu, ufając w odpowiedzialność edytora (edytorów), który ustalił tekst (opierając się na uprawnionych hipotezach). Dodatki – choć ważne – nie są konieczne. Możemy (w ostateczności) z nich zrezygnować – nie możemy jednak w wydaniu krytycznym zrezygnować z ustalania źródła tekstu; to jego cecha dystynktywna.
Tymczasem w II tomie wydania Herlinga nie znajdziemy informacji o sposobie ustalania tekstu. Nie wiemy, czy podstawą były wersje autorskie, czy po prostu przedrukowano teksty krytyczne Herlinga z gazet. Nota edytorska zajmuje dokładnie 0% całości woluminu. No, może 0,1%, jeżeli za notę uznamy krótką informację na ostatniej stronie książki (cytuję w całości:) „Zasady wydania, posłowie oraz inne elementy dodatku krytycznego do tomów pierwszego, drugiego i trzeciego zostaną umieszczone w tomie trzecim.”
Dodajmy dla niezorientowanych, że tomy te są (będą) sprzedawane osobno – a tomu trzeciego jeszcze nie ma na rynku.
Tak się nie powinno robić. Wyłącznie w sytuacji, kiedy tomy sprzedawane są łącznie – możemy elementy wspólne dla tych tomów zamieścić w pierwszym lub ostatnim. Tymczasem odsyłanie czytelnika po informacje kluczowe – bez których nie może mieć zaufania co do sposobu wydania – do tomu, którego jeszcze nie ma…
…
Czy trzeba komentować?
Trzeba. Bardzo mi smutno pisać takie oczywistości. Żal pracy, wykonanej przez taki wiele osób. Po cóż taki pośpiech, kiedy brakuje „instrukcji otwarcia”?…
Sprawa kolejna – ilość edytorów. Edytor za swoją pracę odpowiada osobiście. Stąd jeden, góra dwóch (no, trzech) edytorów – do jednego tomu wydania krytycznego. W niniejszym tomie edytorów jest… 19. Oczywiście, to teksty drobne, ale… ale ktoś powinien odpowiadać za całość tomu. Stąd szukanie przeze mnie noty edytorskiej, której w tomie brak. Kto odpowiada za brak noty edytorskiej w tomie, sprzedawanym osobno?…
Jan Józef Lipski w swoim dzienniku zanotował w niedzielę 4 listopada 1956:
Rano byliśmy na wystawie plastyki północnoniemieckiej z DDR i z DFR. Wszystko, co dobre z wyj[ątkiem] jednego obrazu pochodziło z DFR. Świetny był szczególnie Byk Rodaua [?]– rzeźba w czarnym dębie. To ekstraklasa – coś, co na pewno przejdzie do historii sztuki.
Niestety – nie udało się ustalić, o jaką rzeźbę – i czyją – chodziło. W toku wielu godzin poszukiwań można było tylko odrzucać kolejne nazwiska (na pewno nie Rodin, jak ktoś z rozpędu mógłby poprawić!).
W tej sytuacji nie można schować głowy w piasek – w przypisie trzeba przyznać się do faktu, że odpowiedzi nie udało się odnaleźć; można też ewentualnie opisać swoje przypuszczenia (np. w formie „Nie udało się ustalić, o co chodziło. Być może chodzi o jedną z rzeźb Ernsta Barlacha (1870-1938), niemieckiego artysty-ekspresjonisty, który tworzył także w drewnie”).
Zawsze jest nadzieja, że ktoś z Czytelników zna odpowiedź. Edytor zaś powinien wskazywać miejsca, które powinny być wyjaśnione – nawet jeśli sam nie dotarł do odpowiedzi.
W dzienniku Jana Józefa Lipskiego znajdziemy m.in. anegdotę z 1956 roku: „dlaczego Kuc zdobył złoty medal? Bo gonił go Kovacs”. Dzisiaj jest to niezrozumiałe bez przypisu…
Tłumaczenie anegdot może je zabić, ale w tym przypadku chodzi o odwrotność: ożywienie nieczytelnego dowcipu. Przypis w tej sytuacji jest konieczny… Dopowiedzmy więc, że Kovacs był biegaczem węgierskim, Kuc – radzieckim; a wszystko działo się po wkroczeniu wojsk sowieckich na Węgry…
Podobnych sytuacji w dzienniku Jana Józefa Lipskiego jest więcej. Dziwne, że trudniej czasem znaleźć źródła pisząc o 1956 roku, niż np. dotyczące kontekstu pierwszego wydania Ferdydurke z 1937 roku…