Jestem pod wrażeniem Officium secretum, książki napisanej przez Marcina Wrońskiego. To dobrze napisana powieść, pod maską thrillera kryje się jednak coś więcej. Nie znam niestety innych książek tego autora, jednak już ta jedna pokazuje jego oryginalność i możliwości.
Jak formułować przypisy, aby – z jednej strony – nie tłumaczyć spraw oczywistych, z drugiej zaś – nie pominąć niczego ważnego?
Rozwiązanie wydaje się oczywiste, choć trudne. Ograniczać te, tłumaczące osoby czy zdarzenia, które możemy znaleźć w encyklopediach; przypisy powinny dotyczyć osób czy kontekstów trudnych do samodzielnego odszukania. Jeżeli podajemy przypis dotyczący np. Piłsudskiego, to nie twórzmy mikrobiografii, a napiszmy, kim był w kontekście naszego autora/autorki.. (Jakieś odwołania do ważnych tekstów, czy wręcz cytat z danego autora/autorki dotyczący Piłsudskiego, jest tu na miejscu).
Edytor, opracowując przypisy, powinien objaśniać. Kiedy jednak w jednym z tomów korespondencji Miłosza z Giedroyciem znajdziemy przypis do informacji o tym, że jakaś studentka pisała pracę naukową – możemy spodziewać się wyjaśnienia. Tymczasem znajdujemy odesłanie do przypisu na stronach wcześniejszych. Dobrze, wracamy, spodziewając się naturalnie wyjaśnienia… a tam wpadamy w pętlę, ponieważ jest odesłanie do miejsca, z którego przyszliśmy. Czemu takie przypisy mają służyć?…
Przypis jest „wartością dodaną” – po jego lekturze czytelnik powinien wiedzieć więcej. Kiedy czytamy w tekście Jana Józefa Lipskiego „Książka ta wzrusza i przeraża” – to konieczne jest dodanie przypisu, jaka to była książka – a jeśli nie uda się ustalić w 100%, trzeba wyraźnie napisać, że to hipoteza.
Kiedy autor przywołuje mało znany fakt (rozkaz AK zakazujący werbunku poniżej 18 lat) – a nie udało się tego faktu potwierdzić, warto podać informację, że „nie udało się potwierdzić”; brak takiej informacji to zamiatanie pod dywan, pozostawiające wrażenie potwierdzenia przez edytora prawdziwości podawanej informacji.
I tak dalej.
Dziękując Andrzejowi Doboszowi za opublikowaną w „Rzeczpospolitej” ocenę mojej pracy edytorskiej w wyborze pism politycznych Jana Józefa Lipskiego, chcę od razu odpowiedzieć na dwie wyrażone przez Niego wątpliwości.
„W wypadku przemówienia na pogrzebie Melchiora Wańkowicza [edytor] porównuje istniejące w IPN, dokonane przez SB nagranie na cmentarzu z istniejącym rękopisem, wybierając tę drugą wersję”, napisał Andrzej Dobosz. Ściśle rzecz biorąc, porównałem sporządzony ręką funkcjonariuszy MSW zapis z nagrania. Nagranie byłoby źródłem pewniejszym; zapis funkcjonariusza MSW – w porównaniu z niezwykle precyzyjnie sporządzonym rękopisem Lipskiego, zawierającym wiele skreśleń, pokazujący dbałość o niemal każde sformułowanie – wydawał mi się mniej pewną podstawą tekstu. Oczywiście, istnieje możliwość, że autor podczas przemówienia na cmentarzu zmieniał tekst – prawdopodobniejsze jednak wydaje mi się, że pomylił się, nie przepisując dosłownie z taśmy, funkcjonariusz MSW.
Praca nad nowym, kompletnym wydaniem monografii Lipskiego o ONR-„Falandze” jest zaś już od dłuższego czasu w toku, czego jednak jeszcze nie ogłaszano. W wyborze pism politycznych ta monografia nie mogła się znaleźć, ponieważ jest pracą naukową, nie publicystyczną – co charakteryzuje pisma, umieszczone w tomie. Pomysłodawcą nowego wydania monografii Jana Józefa Lipskiego o ONR-„Falandze” był Adam Michnik, który mówił o tym dwa lata temu; teraz o tej potrzebie pisze Andrzej Dobosz – już to pokazuje wagę tego wydania. Ta edycja wymaga jeszcze wiele prac, w tym – odnalezienia dużych części tekstu (m.in. zarekwirowanego przez SB).
Wydanie Tajnego dziennika Białoszewskiego jest wydarzeniem. To ważna książka ważnego pisarza, nieco jednak zapomnianego, a na pewno nieco nie-doczytanego (to ostatnie może zmieni się po lekturze towarzyszącego Tajnemu dziennikowi monografii Tadeusza Sobolewskiego Człowiek Miron).
Tytuł jest jednak nieprecyzyjny. To dziennik tak tajny, że zabrakło w nim podstawowych informacji o nim samym…
Straszne państwo, w którym nawet szkolny podręcznik matematyki uczy nienawiści („dziewczynka jest łączniczką naszych oddziałów partyzanckich walczących z okupantem japońskim. Meldunki przenosi w koszyku, który ma pięć jabłek. Zatrzymuje ją japoński żołnierz i kradnie jej z koszyka dwa jabłka. Ile jabłek zostało w koszyku?”, itd., por. s. 143) i konieczności uwielbienia („ośmiu chłopców i dziewięć dziewczynek śpiewa pieśni na cześć Kim Ir Sena. Ile dzieci śpiewa te pieśni?’)… „Indoktrynacja zaczyna się już w tygodniowych żłobkach, do przedszkoli wprowadzono nauczanie ideologiczne”, pisze redaktor. Kim Ir Sen to autor kilkunastu książek, podobnie Kim Dzongil. Przy nich Stalin czy Mat Tse-tung to niemal małomówni liberałowie. Wszechogarniające opiekuńcze państwo dba nawet o to, aby w stolicy, kiedyś nazywanej w Polsce Phenianem, dziś Pjongjangiem, mieszkali jedynie najzdrowsi i najbardziej sprawdzeni politycznie obywatele. Co więcej, zapewni im nawet kilkunastopiętrowe bloki, w których jest nawet miejsce na windy (samych wind brak).
Powszechne jest mówienie „redaktor książki”‚ o osobie, która opracowała tekst. Tymczasem zadania – i misja – redaktora i edytora – są odmienne i niejednokrotnie sprzeczne.
Szczegółowo i na przykładach piszę o tym w wielu miejscach książki, tu chcę tylko wyakcentować tę sprzeczność, która niejednokrotnie może prowadzić do konfliktów między redaktorem i edytorem.
Edytor opracowuje tekst niejako „w zastępstwie” nieżyjącego autora (można edytora określić mianem „kuratora woli autorskiej”, choć oczywiście ostateczne decyzje pod względem prawnym podejmują spadkobiercy). Tymczasem zadaniem redaktora jest dbanie o poprawność językową i logiczną tekstu (przy czym warto zauważyć, że zakres zadań wykonywanych przez redaktora w ostatnich latach stale się poszerza, obejmując także prace wykonywane dawniej przez redaktora językowego i technicznego). Edytor zatem często „hamuje” tendencje redaktora do „normalizacji” tekstu, ponieważ nawet w przypadku drobiazgów powinien zastanowić się, jak w podobnych sytuacjach reagował autor, tak, aby pośpieszną „normalizacją” nie zniszczyć stylu – czy też intencji – autora, który już sam z redaktorem spierać się nie może.
Docenić trzeba pracę zarówno edytora, jak i redaktora. Redaktor jednak nie powinien dokonywać edycji (jego naturalną tendencją – i słusznie – jest dążenie do „normalizacji”), tak samo, jak edytor byłby raczej złym redaktorem (jego tendencją jest – także słusznie – dążenie do „rozszczepiania przecinka na czworo”). Mówiąc metaforą sportową: redaktor przypomina piłkarskiego napastnika (dążąc do strzelenia bramki: wydania książki poprawnej językowo) – edytor zaś to raczej obrońca (woli autora). Mówiąc metaforą militarną: redaktor – czołgista; edytor – saper (ale przecież jeden i drugi często musi bywać komandosem 🙂
W procesie wydawniczym niepublikowanych książek zmarłych wybitnych autorów potrzebny jest dobry redaktor – i, osobno, edytor. Trzeba jednak pamiętać o różnicach, by rzec, „strategicznych”, w ich postawach.
Dostępny jest już online jeden z tekstów z wyboru pism politycznych Jana Józefa Lipskiego.
To jedna z polemik ze Stefanem Kisielewskim.
Zapraszam do lektury!
Podstawą wydania danego tekstu był rękopis lub maszynopis z uwagami autora– jeżeli tylko istniał; w przypadku kilku wersji wszystkie były konfrontowane w celu ustalenia wersji ostatecznej.
W przypadkach, kiedy brakowało autografów, podstawą tekstu był pierwodruk.
Waga, jaką Jan Józef Lipski przykładał do swoich sformułowań (widoczna w wielu zachowanych rękopisach, choćby związanych ze śmiercią Melchiora Wańkowicza) oraz jego praca nad tekstem, widoczna do ostatnich chwil, połączona z warunkami, w jakich były publikowane te teksty (na ogół wydania drugoobiegowe, w których tekst łatwo mógł zostać – z powodu samych warunków publikacji, w pośpiechu, braku albo minimalnej kontroli autorskiej tekstu podczas przepisywania, itd. – zniekształcony) – sprawiają, że decyzja taka wydała mi się najbardziej właściwa.
Czytając współczesne wydania tekstów pisanych kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu potrzebujemy objaśnień może nawet bardziej, niż czytając teksty liczące ponad 100 lat.
Przy tekstach stosunkowo bliskich nam w czasie mamy bowiem tendencję – nieuświadamianą – aby czytać taki tekst „jak leci”, bez głębszego zastanowienia nad kontekstem – bez którego taki tekst postrzegamy ahistorycznie. Dlatego też komentarz (w postaci osobnego tekstu lub przypisów) powinien dawać Czytelnikowi taki kontekst, aby mógł widzieć to, co widział autor, pisząc (i zapominać o tym, o czym autor nie wiedział).
Przykład: w wyborze pism politycznych Jana Józefa Lipskiego znajduje się m.in. jego najsłynniejszy esej: Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy (uwagi o megalomanii narodowej i ksenofobii Polaków). Podaję w nim rozszerzone informacje oraz cytaty ze źródeł, umożliwiające zrekonstruowanie toku myślenia autora, a także aktualny stan badań, oraz wybrane publikacje z danego tematu dla Czytelników zainteresowanych tematem. Np. stan badań dotyczących bitwy pod Legnicą zmienił się od czasu powstania eseju: trzeba podać aktualny, ale jednocześnie wyraźnie zaznaczyć, że autor nie mógł znać tych ustaleń, które znamy dzisiaj.
Nie dla wszystkich to jest oczywiste. A to przecież elementarne, jak mawiał Sherlock Holmes.
O wydaniu Pism i różnych ciekawych problemach z tym związanych – wkrótce.
Redaktor czy edytor nie mogą zastąpić autora. Poprawki, wprowadzane w tekście autorskim mogą być wyłącznie konieczne – tak wynika z prawa autorskiego. Innymi słowy, nie ingerujemy w stylistykę. Redaktor, za życia autora, może (nie musi!) przekonać go do zmian. Redaktor i edytor po śmierci autora nie mogą.
Aby uporządkować niejasności, które się czasem pojawiają: prawa autorskie dzielimy na majątkowe i osobiste. Majątkowe można dziedziczyć, przekazać, sprzedać. Osobistych – nie można. Spadkobierca nie może więc – wg prawa – wpływać na kształt utworu, którego nie napisał.
To kilka słów w nawiązaniu do dyskusji w komentarzach 🙂