W październikowym numerze miesięcznika „Znak” rozpoczęła się dyskusja o stanie edytorstwa polskich dzieł literatury współczesnej.
W ankiecie kilku literaturoznawców odpowiada na pytania:
„- Jak Pani/Pan ocenia stan polskiego edytorstwa?
– Jakie są szanse i zagrożenia?
– Które z obecnych wydań uznaje Pani/Pan za wzorcowe, a które nie zachowują edytorskich standardów?
– Czy warto coś zmienić w nauczaniu edytorstwa?
– Jakie są zadania edytorstwa na najbliższy czas?”
Zapraszam do lektury i dołączenia do dyskusji!
Dziękując Andrzejowi Doboszowi za opublikowaną w „Rzeczpospolitej” ocenę mojej pracy edytorskiej w wyborze pism politycznych Jana Józefa Lipskiego, chcę od razu odpowiedzieć na dwie wyrażone przez Niego wątpliwości.
„W wypadku przemówienia na pogrzebie Melchiora Wańkowicza [edytor] porównuje istniejące w IPN, dokonane przez SB nagranie na cmentarzu z istniejącym rękopisem, wybierając tę drugą wersję”, napisał Andrzej Dobosz. Ściśle rzecz biorąc, porównałem sporządzony ręką funkcjonariuszy MSW zapis z nagrania. Nagranie byłoby źródłem pewniejszym; zapis funkcjonariusza MSW – w porównaniu z niezwykle precyzyjnie sporządzonym rękopisem Lipskiego, zawierającym wiele skreśleń, pokazujący dbałość o niemal każde sformułowanie – wydawał mi się mniej pewną podstawą tekstu. Oczywiście, istnieje możliwość, że autor podczas przemówienia na cmentarzu zmieniał tekst – prawdopodobniejsze jednak wydaje mi się, że pomylił się, nie przepisując dosłownie z taśmy, funkcjonariusz MSW.
Praca nad nowym, kompletnym wydaniem monografii Lipskiego o ONR-„Falandze” jest zaś już od dłuższego czasu w toku, czego jednak jeszcze nie ogłaszano. W wyborze pism politycznych ta monografia nie mogła się znaleźć, ponieważ jest pracą naukową, nie publicystyczną – co charakteryzuje pisma, umieszczone w tomie. Pomysłodawcą nowego wydania monografii Jana Józefa Lipskiego o ONR-„Falandze” był Adam Michnik, który mówił o tym dwa lata temu; teraz o tej potrzebie pisze Andrzej Dobosz – już to pokazuje wagę tego wydania. Ta edycja wymaga jeszcze wiele prac, w tym – odnalezienia dużych części tekstu (m.in. zarekwirowanego przez SB).
Wydanie Tajnego dziennika Białoszewskiego jest wydarzeniem. To ważna książka ważnego pisarza, nieco jednak zapomnianego, a na pewno nieco nie-doczytanego (to ostatnie może zmieni się po lekturze towarzyszącego Tajnemu dziennikowi monografii Tadeusza Sobolewskiego Człowiek Miron).
Tytuł jest jednak nieprecyzyjny. To dziennik tak tajny, że zabrakło w nim podstawowych informacji o nim samym…
Pisałem już wydaniu Wierszy wszystkich Czesława Miłosza, w którym – przy dobrym pomyśle zmieszczenia twórczości poetyckiej Miłosza w jednym tomie (czy jednak faktycznie całej?), zabrakło noty edytorskiej (w której byłaby m.in. odpowiedź na to pytanie) – czy choćby informacji o źródle tekstu; nie wiemy, skąd wydawnictwo zaczerpnęło teksty wierszy. Przypuszczam, że z wydania Dzieł, dokonywanego wspólnie przez „Znak” i Wydawnictwo Literackie. Nie powinno to być jednak przypuszczenie, ale wiedza przekazana przez edytora.
Problem jednak jest głębszy i nie ogranicza się wyłącznie do tego jednego tomu. Kolejny przykład to choćby Dzienniki Sławomira Mrożka, wydane przez Wydawnictwo Literackie. W nich też nie znajdziemy nie tylko noty edytorskiej, ale choćby informacji o źródle tekstu; sądzę, że nie tylko mnie interesuje, czy dziennik wydany został z rękopisów, maszynopisów – czy był przeredagowywany współcześnie przez autora? Jakie modyfikacje wprowadził edytor? Co ciekawe, w jednej z gazet w rozmowie z redaktorką tomu pojawiło się sporo ciekawych informacji edytorskich – dlaczego jednak wydawnictwo nie zamieściło ich w nocie edytorskiej bezpośrednio w książce?…
Przykładem kolejnym jest zakrojona na monumentalną skalę edycja dzieł Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, której kilka problemów też już sygnalizowałem na tym blogu. W pierwszym tomie informacji o źródle tekstu brak. W tomie drugim pojawia się informacja – ale tylko taka, że informacja właściwa… pojawi się w tomie trzecim.
Pytanie za sto punktów: jakie są konieczne warunki wydania źródłowego?…
W „Newsweeku” (2011 nr 14) ukazało się bardzo krótkie omówienie Dziennika 1954-1957 Jana Józefa Lipskiego. Nie chciałbym, aby czytelnikom tygodnika, który ma ambicję kształtowania opinii publicznej, pozostał w pamięci jedynie krótki osąd Lipskiego z 1956 r. o ówczesnej postawie Jerzego Urbana, osąd, który bez wyjaśnienia przez recenzenta można traktować ahistorycznie – wiadomo przecież, że dziś Jerzy Urban kojarzy się z rolą, jaką pełnił w latach 80. (kiedy to, dodajmy, Lipski był więziony i wyrzucony z pracy).
Zabrakło stwierdzenia, że Urban w 1956 roku faktycznie był bardzo zaangażowany w liberalizację – a brak tego stwierdzenia może sprawić, że czytelnik może odnieść mylne wrażenie aprobaty Lipskiego dla Urbana, jakiego znamy z późniejszych lat. Historia opiera się na faktach, nie zaś naszych sympatiach i antypatiach. Proszę zatem o zamieszczenie tego uzupełnienia.
Warto też odnotować, że Jan Józef Lipski – podobnie jak większość chyba redakcji „Po Prostu” – nie miał złudzeń związanych z osobą Władysława Gomułki, w 1956 roku żywionych dość powszechnie. Świadczy o tym choćby zapis z 19 stycznia 1957 r., tj. dzień przed wyborami: „Och, ten Gomułka: co za niebezpieczna sytuacja, w której nazwisko wystarcza za program […]”.
[Sprostowanie ukazało się w „Newsweeku” 2011 nr 16.]
Skróty w omówieniach książek czasem mogą wprowadzać błędne skojarzenia, konieczne jest ukazanie kontekstu.
W poprzedniej notce pisałem o wadze błędów rzeczowych dla historyka – z wnioskiem, że nie możemy „poprawiać” autora z automatu, bez zaznaczenia naszej ingerencji. Pisałem wówczas o wydaniu dziennika Jana Józefa Lipskiego – dzienniku o charakterze niezredagowanego diariusza. Tym razem chciałbym, żebyśmy zastanowili się nad dziennikiem starannie skomponowanym – Witolda Gombrowicza.
Nie jest to pisany z dnia na dzień diariusz – to raczej esej (powieść?) komponowany tak, aby przypominał dziennik. Jak pokazuje Paweł Rodak, dziennik powstawał w sposób bardzo przemyślany, często fragmenty były pisane przez Gombrowicza kilkakrotnie.
Jaki wniosek z takiego sposobu pracy autora powinien wysnuć edytor? Czy nie taki, że ewentualne błędy mogły być specjalnie wprowadzone przez autora? Prostowanie takich błędów może wypaczać jego intencję, którą było „komponowanie autentyku”; jednocześnie jednak – nie pokazywać takich błędów?
Wydaje mi się, że w dziele tak pieczołowicie skonstruowanym jak dziennik Gombrowicza ingerencje edytora powinny być ograniczone do minimum, ewentualne uwagi dotyczące błędów rzeczowych czy niekonsekwencji (co do których nie mamy pewności, czy nie były zamierzoną przez Gombrowicza „grą z autentykiem”!) obecne jedynie w uwagach edytorskich, nie wpływając na przedstawiany tekst dzieła. To oczywiście uwaga ogólna, bo przecież autor mógł źle zapamiętać, źle napisać, nie uczynić błędu świadomie – każda sytuacja wymaga podejścia indywidualnego. Może się zdarzyć, że nawet dziennik Gombrowicza wymaga ingerencji edytora – wówczas oczywiście takie ingerencje trzeba opisać w uwagach edytorskich. Pamiętajmy o specyfice dzieła, jeśli autor, który cyzeluje swój utwór na diariusz, napisze „chyba”, nie znaczy to, że mamy sprawdzić i wykreślić „chyba”, lub poprawić fakt. Możemy (to zależy od sytuacji) fakt sprawdzić i opisać w komentarzu – jednak nie w tekście głównym.
Zauważmy, że to drugi biegun problemu – który wymaga odmiennego podejścia, niż w przypadku dziennika Jana Józefa Lipskiego.
Poloniści wydają dzienniki na ogół inaczej, niż historycy – zwracając uwagę raczej na wartość literacką dzieła, mniej zaś na stronę źródłową. Nie możemy jednak zapominać, że dzienniki to jedno ze źródeł historycznych – dlatego edytor, wydając dziennik, powinien zdusić w sobie pokusy redaktorskie, i starać się przekazać tekst zmieniając go tylko tam, gdzie jest to konieczne dla czytelności tekstu – a i w takich miejscach sygnalizując swoje ingerencje.
Zdarzyć się może, że to, co jest błędem rzeczowym – jest ważną informacją dla historyka. Kiedy w dzienniku Jana Józefa Lipskiego czytamy o niejakim Gwoździku z Żerania – to dla czytelności zapisu poprawimy oczywisty błąd w nazwisku, ponieważ chodziło rzecz jasna o Lechosława Goździka. Tym niemniej informacja o początkowym błędnym zapamiętaniu nazwiska jednego z przywódców Października 1956 r. pokazuje, że początkowo był nieznany poza Żeraniem: i jako taka nie może w pracy nad edycją zginąć.
Rozwiązaniem jest tu np. opisanie sytuacji w przypisie przy pierwszym wystąpieniu nazwiska Goździk.
Sytuacji podobnych jest bardzo wiele – wydanie źródła nie polega zaś na poprawianiu wszystkiego bez śladu. Wówczas bowiem zamiast zrekonstruować „Troję z czasów Homera” tworzymy Troję nierzeczywistą, nieprawdziwą, konstrukcję zlepioną z różnych epok – ahistoryczną.
Do problemu postępowania z błędami rzeczowymi w wydaniach źródłowych będziemy jeszcze wracać niejeden raz.
[ilustracja – fragment okładki książki „Herbert. Studia i dokumenty”]
Jan Józef Lipski w swoim dzienniku zanotował w niedzielę 4 listopada 1956:
Rano byliśmy na wystawie plastyki północnoniemieckiej z DDR i z DFR. Wszystko, co dobre z wyj[ątkiem] jednego obrazu pochodziło z DFR. Świetny był szczególnie Byk Rodaua [?]– rzeźba w czarnym dębie. To ekstraklasa – coś, co na pewno przejdzie do historii sztuki.
Niestety – nie udało się ustalić, o jaką rzeźbę – i czyją – chodziło. W toku wielu godzin poszukiwań można było tylko odrzucać kolejne nazwiska (na pewno nie Rodin, jak ktoś z rozpędu mógłby poprawić!).
W tej sytuacji nie można schować głowy w piasek – w przypisie trzeba przyznać się do faktu, że odpowiedzi nie udało się odnaleźć; można też ewentualnie opisać swoje przypuszczenia (np. w formie „Nie udało się ustalić, o co chodziło. Być może chodzi o jedną z rzeźb Ernsta Barlacha (1870-1938), niemieckiego artysty-ekspresjonisty, który tworzył także w drewnie”).
Zawsze jest nadzieja, że ktoś z Czytelników zna odpowiedź. Edytor zaś powinien wskazywać miejsca, które powinny być wyjaśnione – nawet jeśli sam nie dotarł do odpowiedzi.
W dzienniku Jana Józefa Lipskiego znajdziemy m.in. anegdotę z 1956 roku: „dlaczego Kuc zdobył złoty medal? Bo gonił go Kovacs”. Dzisiaj jest to niezrozumiałe bez przypisu…
Tłumaczenie anegdot może je zabić, ale w tym przypadku chodzi o odwrotność: ożywienie nieczytelnego dowcipu. Przypis w tej sytuacji jest konieczny… Dopowiedzmy więc, że Kovacs był biegaczem węgierskim, Kuc – radzieckim; a wszystko działo się po wkroczeniu wojsk sowieckich na Węgry…
Podobnych sytuacji w dzienniku Jana Józefa Lipskiego jest więcej. Dziwne, że trudniej czasem znaleźć źródła pisząc o 1956 roku, niż np. dotyczące kontekstu pierwszego wydania Ferdydurke z 1937 roku…
Od dzisiaj w księgarniach można znaleźć wybór z dzienników Jana Józefa Lipskiego. Wybór obejmuje lata 1954-1957 i jest nieznanym dotychczas źródłem do historii PRL.
Jan Józef Lipski to postać legendarna; łączył ze sobą różne środowiska: Jan Olszewski nazywał go „wielkim jałmużnikiem” opozycji, Aleksander Małachowski „żołnierzem niestrudzonym”, Janusz Szpotański „prezydentem”.
Żołnierz AK ranny w Powstaniu Warszawskim, redaktor wprowadzający do PRL m.in. Gombrowicza i Witkacego, a jednocześnie jeden z „ojców założycieli” opozycji.
Edycja dzienników opatrzona jest w rozbudowane przypisy. Będę wdzięczny za wszystkie uwagi dotyczące tej edycji – i Jana Józefa Lipskiego. O kilku ważnych miejscach w dziennikach będę jeszcze pisał.