Blogi Muzeum Literatury
Słowo kluczowe: współczesność
Data dodania: 24 kwietnia 2014

Dziękuję profesorowi Lengauerowi za uwagę w nawiązaniu do wystawy o Liście 34, że w latach sześćdziesiątych nie było zdania „Ala ma kota”, ponieważ „As to pies Ali”, zaś kota miała Ola („A to kot Oli”).

Przy okazji warto zauważyć, że pamięć zbiorowa jest zadziwiająca. Dlaczego pamiętamy Alę i kota, a nie Alę i Asa?…

Zdanie „Ala ma kota” faktycznie znajdowało się w wydaniach Elementarza – ale w czasach dość odległych: ostatni raz w wydaniu z roku… 1949. Nie było go też w pierwodruku. Polecam tekst na ten temat na wortalu culture.pl, oparty o tekst Piotra Sarzyńskiego z 2002 r. (Ala nie ma kota).

Czyli kolejny raz okazuje się, że kiedy słyszymy „oczywistą prawdę”, to też warto ją sprawdzić… Ala miała kota, ale później oddała go Oli, sama zaś dostała Asa, który był psem.

 

Data dodania: 3 listopada 2013

Grochów - okładkaCzytanie Stasiuka przypomina podróż. Nie chodzi tu jednak o dotarcie do jakiegoś punktu B z naszego punktu A, nawet jeśli punktem B jest Babadag; to podróż w głębszym sensie, nie czysto geograficznym. Stasiuk nie jest Tomkiem Wilmowskim, łowiącym wrażenia dla widzów objazdowego cyrku Hagenbecka. Nie jest entomologiem grzejącym się w świetle złowionych motyli – nie; nie można znaleźć prostej formuły, przecież nie o retoryczne wytrychy tu chodzi. Można powiedzieć, że dla Stasiuka podróż jest przestrzennym przedstawieniem życia – co jednak powie nam ta formułka? Niewiele, skracając bowiem – spłaszcza. Jego opowieść – nie do końca przybierająca formę opowiadania, nie do końca eseju, na pewno jednak będąca żywą, plastyczną, mieniącą się kolorami, zapachami, niemal dotykalną prozą – domaga się naocznego poznania. Recenzent może tylko przyłączyć się do czytelników, może powiedzieć o wrażeniu, jakie na nim robią te opowieści – usiłując opisać i zaklasyfikować czyniłby to, co entomolog odbierający życie motylowi, aby pokazać jego urok.

A Stasiuk tym razem pisze o końcu życia właśnie – i to razy cztery, znajdziemy tu bowiem cztery historie. Nie są one „listopadowe”; nie ma tu horroru, nie ma bowiem strachu. Jest nostalgia, smutek, żal – ale nie ma ucieczki przed śmiercią. Nie ma zamazywania słowami. Przyjaciel nie „odszedł”, ale umarł.

Stasiuk… To podróż czasem do odległych miejsc, ale przypominająca, że te odległe miejsca zaczynają się już za progiem; podróż ta jednak nie jest tylko przemieszczaniem się. Jej sednem i sensem jest wysiłek przemierzania; celem jest nie jakiś punkt na mapie, celem jest droga. To nie tyle podróż, co wędrówka – a aspekt geograficzny (nie mówiąc o turystycznym czy komercyjnym) ustępuje przed historią – czy, jak w „Grochowie”, przed biologią. To podróż w głąb świadomości, szukanie naszych korzeni.

Taki właśnie jest Stasiuk. Podróż w poszukiwaniu odpowiedzi, skąd się tu wzięliśmy właśnie tacy. I, z nostalgią czytając Stasiuka, tego pustelnika cieszącego się pełnią życia, widzimy, jak stopniowo, coraz bardziej uciekamy – uciekamy – uciekamy.

Czytając Stasiuka widzimy, jak daleko odeszliśmy od nas niedawnych; dziś śmierć jest obudowywana taką masą słów i zachowań, które mają ją wypchnąć poza nasz świat. Celebracja śmierci, odprowadzanie zmarłych, uznanie śmierci na naturalną część życia – stało się egzotyką nie mniejszą niż Bałkany. Dziś nawet na wsi, jak opisuje Stasiuk, kondukt pogrzebowy zamiast pielgrzymką, wspólną wędrówką właśnie, stał się przemieszczeniem z punktu kościół do punktu cmentarz – ludzie przejeżdżają samochodami, zamiast iść razem. Stasiuk żałuje, że jego przyjaciel nie ma grobu, a kazał rozsypać swoje prochy; żałuje nie z powodów motywowanych religią, a praindeuropejską tęsknotą: „myśl musi czegoś dotykać. Ja sam muszę nad czymś zapłakać. […] Człowiek, który żyje dłużej, powinien mieć szansę stanąć na ziemi, pod którą spoczywa ten, który umarł. […] Tak sobie czasem myślę. Syn ludu, który niegdyś swoich zmarłych chował pod progiem.”

Boimy się śmierci, dlatego tak wiele wampirów naokoło, nawet lalki dla dziewczynek, mutanty dla chłopaków. Ze strachu usiłujemy obedrzeć śmierć z dostojności, bo przecież coś tak śmiesznego nie może być groźne. (Może stąd wynika popularność amerykańskiego Halloween – już poza kwestią wiary tak estetycznie nie przystającym do święta Wszystkich Świętych?).

„Trudno powiedzieć, kiedy do nas dociera, że to się stanie. […] Mówiliśmy o technice, o medycynie, procedurach, próbując za pomocą tych martwych i konkretnych pojęć rozproszyć strach i mrok”. Jedzie z przyjacielem, bojącym się zapowiedzianej śmierci, nad Adriatyk. Towarzyszy umierającemu przyjacielowi – i umierającemu zwierzęciu. Ale to dziwnie kojąca lektura. Aż chciałoby się napisać – mądrością babek, mądrością setek pokoleń, prastara mądrością przed (i po) książkową. Naprawdę, zamiast wciąż uciekać – czytajmy Stasiuka. Wtedy, formalnie jadąc na Bałkany – wejdziemy w naszą własną genealogię, naszych babek w czarnych chustkach pielgrzymujących do Lichenia, siedzących na setkach ganków w Garwolinie, Kobyłce, Małoszycach. Stasiuk, widząc teraźniejszość Banja Luki, pokazuje nam naszą własną przeszłość – dzięki której łatwiej zobaczyć to, co dziś.

Andrzej Stasiuk, Grochów: opis książki i fragment.

 

Data dodania: 28 października 2013

Warszawa ma chyba najmłodsze Stare Miasto na świecie – po katastrofie II wojny światowej odbudowywano Starówkę, na szczęście rekonstruując ją, a nie tworząc dziesiątki mini-Pałaców Kultury. Rekonstrukcja ta odbywała się m.in. przez porównywanie świadectw historycznych, zachowanych np. na obrazach Canaletta.
Plac Zamkowy to bodajże „strefa zero” historycznej Warszawy. Trzeba tu wyjątkowej ostrożności w jakichkolwiek zmianach. Tymczasem właśnie rusza budowa komercyjnej nieruchomości, ostrożność tę co najmniej testująca…

Prezes inwestora mówi o tym niemalże jak o misji, nie jak o zysku: „To będzie dopełnienie pierzei ulicy Senatorskiej i zakończenie odbudowy tej części miasta. Nareszcie będziemy mogli uniknąć pytań turystów: „Dlaczego przestrzeń w tak prestiżowym miejscu jest niezabudowana?”” (źródło: http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,34862,14835812,Zbuduja_biurowiec_przy_pl__Zamkowym__WIZUALIZACJE_.html)

Tak, oczywiście widzimy już te tłumy turystów, pytających właśnie o brak kolejnej restauracji na Starówce, istnym kulinarnym i hotelowym zagłębiu.

Oczywiście, inwestor ma prawo zarabiać na inwestycji. Jeśli jednak mówimy o przestrzeni publicznej – szczególnie w tak ważnym symbolicznie i historycznie punkcie miasta – to próbujmy uniknąć błędów, które miały np. miejsce przy budowie galerii handlowej, która popsuła oś widokową w Łazienkach Królewskich:

źróło: http://www.skyscrapercity.com/showpost.php?s=10fd59a5a30228a1767fba05cb162ac7&p=97558803&postcount=2524

źródło: http://www.skyscrapercity.com/showpost.php?s=10fd59a5a30228a1767fba05cb162ac7&p=97558803&postcount=2524

(por. komentarz:

http://www.skyscrapercity.com/showpost.php?s=10fd59a5a30228a1767fba05cb162ac7&p=97558803&postcount=2524)

Nie wiem, czy inwestor zasięgał opinii UNESCO, na pewno musiał uzyskać zgodę konserwatora zabytków. Niewątpliwie architekt postarał się jak najbardziej nawiązać kolorystycznie do okolicy – przede wszystkim do Kościoła Św. Anny. Jednak zarówno kluczowa tutaj wysokość budynku, jak też wykończenie okien – odbiegają od okolicznych kamienic, rekonstruowanych w czasach początków Polski Ludowej – co akurat w tym przypadku znaczyło: rekonstruowanych z jak najlepszą wolą. Zastanawiam się, dlaczego nowo powstający budynek musi mieć tak przytłaczający okolicę dach, który znaczącą zwiększa jego widoczność – ale także odbiega od tego, co stało tu wcześniej. Dlaczego nie można po prostu – jak kiedyś – za wzór wziąć, czy to zachowanych fotografii z roku 1939 czy 1938 – i na tym wzorze oprzeć budowę? Pomóc mogą też obrazy Canaletta.

Wszystko jest do znalezienia w internecie dzięki miłośnikom Warszawy.

Poniżej wizualizacja – oraz wcześniejszy wygląd tego miejsca. Ocenić mogą Państwo. Czy nie mamy do czynienia ze zbyt daleko (wysoko) idącą zmianą? To przestrzeń nas wszystkich, „dziurę” można załatać nawet i komercyjnie – ale niech to nie będzie kamienica z dachem-piramidą i oknami jak z biurowca – ale o wysokości ok. 1/3 czy 1/2 mniejszą, z oknami nawiązującymi do kamienicy Johna i Pałacu Małachowskich!

1. Rok 1768 – na obrazie Canaletta:

Źródło: http://www.warszawa1939.pl/index_arch_main.php?r1=senatorska_2&r3=0

Źródło: http://www.warszawa1939.pl/index_arch_main.php?r1=senatorska_2&r3=0

2. Rok 1924 z lotu ptaka:

Źródło: http://www.warszawa1939.pl/strona.php?kod=zamkowy_b

Źródło: http://www.warszawa1939.pl/strona.php?kod=zamkowy_b.Popatrzmy na niską kamienicę w lewym dolnym rogu 

3. Rok 1926:

Źródło: http://www.warszawa1939.pl/index_arch_main.php?r1=miodowa_4&r3=0

Źródło: http://www.warszawa1939.pl/index_arch_main.php?r1=miodowa_4&r3=0

Więcej fotografii z lat przedwojennych: http://www.warszawa1939.pl/index_arch_main.php?r1=miodowa_4&r3=0

 

Teraz plany nowego budynku – nie rekonstrukcji! Zauważmy różnicę w wysokości i kolorystyce (porównując z Canalettem – kolor dachu był jak w odtworzonej Kamienicy Johna):

Źródło: http://bi.gazeta.pl/im/a3/5f/e2/z14835619Q,Widok-na-inwestycje-od-Placu-Zamkowego.jpg

Źródło: http://bi.gazeta.pl/im/a3/5f/e2/z14835619Q,Widok-na-inwestycje-od-Placu-Zamkowego.jpg

Jestem bardzo ciekaw Państwa komentarzy.

 

Data dodania: 29 czerwca 2013

Dla niektórych zaczęły się wakacje, zatem pora na kolejną notkę, ale ponieważ praca wre – nieco wakacyjną.

1) Nie sądziłem, że blogów muzealnych jest tak niewiele – linki do nich zebrał Andrzej Zugaj. Duży procent stanowią blogi Muzeum Literatury – wśród autorskich jest to nawet procent dokładnie 100. Zabrakło jednak wśród linków bloga Łukasza Kossowskiego; może tekst powstał przed jego premierą?

2) Ciekaw jestem, jak to się stało, że moja książka o „Ferdydurke” znalazła się na japońskim Amazonie. Rynku nie podbije, ale co się stało, że tam zawędrowała?

3) Do polemiki Jarosława Klejnockiego mogę dodać tylko moją nadzieję, że redaktorów i edytorów maszyny nie zastąpią nigdy (choć wtedy wspomniany błąd pewnie by nie wystąpił…). Tu jednak analogia z lotnictwem zawodzi: czynnik ludzki w edycjach książek nie powoduje tylko katastrof – częściej przed katastrofami chroni.

Maszyny nie da się zaprogramować do wyczuwania niuansów sztuki, która nigdy nie podda się szablonom. Nie ma algorytmu „twórczość”; to przypominam ministrom edukacji i nauki. Oby jak najszybciej w humanistyce odstąpić od niesławnych i upośledzających krytyczne, samodzielne myślenie „kluczy”. (Gdybym na dzisiejszej maturze próbował udowodnić tezę swojego doktoratu, nie zdałbym matury: udowadniałem, że w „Ferdydurke” były tez elementy realistyczne; tymczasem dziś trzeba użyć słowa groteska. Inaczej – nie znasz się, nie zdasz. Dziś edukacja dyskryminuje samodzielne myślenie, przynajmniej w humanistyce).

Myślmy samodzielnie, wbrew kluczom, maszynom, i schematom. One pomóc mają, nie zastąpić. Smartfony, Google, itp.  dziś przypominają młotek, który za chwilę będzie sam decydował o ruchach naszej ręki. Oby nie zaczął pukać w czyjeś głowy…

Data dodania: 11 kwietnia 2013

„Jedni mówią: – On jest nasz!
Drudzy mówią: – On jest nasz!
A ja jestem tylko twój, jedyna”.

Przeczytałem wywiad ze Szczepanem Twardochem w gazecie, nazwijmy to, „jednych”. Pół roku wcześniej przeczytałem wywiad z Dorotą Masłowską w gazecie, nazwijmy to, „drugich”. I zupełnie nie rozumiem tych (po stronie „jednej” i „drugiej”), którzy postrzegają to w charakterze jakichś „transferów”.

Dla mnie postawa Twardocha i Masłowskiej ma ten sam podstawowy powód (więcej…)

Data dodania: 12 marca 2013

Ukazał raport o stanie czytelnictwa (dostępny w pliku PDF na stronach Biblioteki Narodowej).

Szokujące są w nim liczby:

„w 2012 roku osób, które można uznać za „rzeczywistych” czytelników, było 11%”

jak też podkreślenie tendencji spadkowej:

„warto przypomnieć, że w ciągu dekady 1994-2004 odsetek takich osób wynosił 22-24% i to właśnie spadek do obecnego poziomu, jaki dokonał się pomiędzy 2004 a 2008 rokiem, należy uznać za najważniejszą zmianę w postawach Polaków wobec czytania książek”.

Nowa ewolucja: przestajemy czytać (w końcu zamiast Falskiego będą tablety), przestajemy pisać (zamiast alfabetu będzie dotykowy ekran, może ludzka ręka za pewien czas będzie miała wyłącznie kciuk do klikania), przestajemy samodzielnie myśleć (proszę zauważyć ciekawą zbieżność, czy przypadkową – spada czytelnictwo i jednocześnie spada zdolność rozumienia tekstu).

Bez czytania (nie mam na myśli „szybkiego” czytania, kulturowego odpowiednika fast foodów) – nie ma myślenia (mam na myśli umiejętność logicznej analizy i selekcji informacji). Czy takiego społeczeństwa – nie obywateli, a konsumentów – chcemy?… (Coraz częściej w gazetach tytuły informacji są sprzeczne z jej treścią – czy już nawet dziennikarze nie rozumieją tego, co piszą?).

Nie sądzę, aby rozwiązaniem tej sytuacji było obniżanie poprzeczki w edukacji. Owszem, zawieszona zbyt wysoko – męczy i prowadzi do frustracji, ale przynajmniej zmusza do wysiłku; zawieszona zbyt nisko skłania do prób jej dalszego obniżania. Ilu spośród tych 11% było uczniów?… (Oni jeszcze „muszą”; a bez przyzwyczajenia do czytania będzie rósł wtórny analfabetyzm).

Co można zrobić? Czy wydawnictwa, redaktorzy, edytorzy – są komandosami wysłanymi z beznadziejną misją?

Ale przecież tak bywało i kiedyś – różnicą jest tylko niebezpieczeństwo, że powszechną akceptacją będzie obdarzona postawa nieczytającej większości. Potrzebna jest moda na czytanie, jednak nie „czytanie” czegokolwiek (choć jestem zdania, że dobra powieść sensacyjna bywa bardziej rozwijająca, niż subtelna gra literacka, której nie rozumie nikt poza autorem; rozziew między literaturą „wysoką” i „niską” często jest fałszywy). Jest też niebezpieczeństwo, że misją „ratowania czytelnictwa” może szermować ktoś, kto czytelnictwo (książek konkurencji…) dusi dla własnego zarobku.

Potrzebna jest zmiana klimatu społecznego, w dużej mierze kreowanego przez tych, którzy nie zwykli chwalić się czytaniem książek. (I, mam wrażenie, także – myśleniem).

Data dodania: 15 lutego 2013

Czym recenzowanie książek różni się od ich reklamy?

Tak częste są teksty, nazywane recenzjami, w których znajdziemy echa notek przygotowywanych przez działy promocji, że podważa to sens określenia „recenzja”, która – jak ją rozumiem – nie jest bezkrytycznym wartościowaniem, a uzasadnioną oceną. Stąd podważać można jakość tekstów prezentujących książkę słowami „super- hiper- mega- bestseller” (niedługo zabraknie skali), w przeciwieństwie do tekstów opisujących szerzej i rzeczowo jej plusy i minusy.

Jeżeli książka (obojętnie, czy praca naukowa, czy powieść) jest dobra, to wymaga reakcji, nie ograniczającej się do zdawkowego przepisywania epitetów – tylko pewnej relacji i próby krytycznej lektury, tj. samodzielnego spojrzenia, na czym polega jej wartość. Recenzja jest wzięciem przez recenzenta odpowiedzialności; nie bez powodu nazywa się przecież „recenzentem” (co nie znaczy, że jest lepszy, niż autor książki, że bardziej się „zna”, itd. – oczywiście, nie, ale nie może nie próbować być czytelnikiem krytycznym). Kiedy recenzent (krytyk) zamienia się w maszynę „kopiuj-wklej” (to chyba Wojciech Orliński pisał o powszechności zwyczaju przeklejania notek o książkach wysyłanych przez działy marketingu). A co powie nam n-ta „recenzja” bez żadnej samodzielnej myśli?…

Jeżeli książka jest zła – to podobnie; ale nie wystarczy wrzucić ją do kosza – jeśli widzimy w niej coś dobrego, też warto o tym napisać. Może kolejna tego autora będzie lepsza?

Recenzentem jest po prostu każdy krytyczny, uważny, samodzielnie myślący czytelnik, który ma rzeczowe uwagi do przeczytanej książki. To – jest dobre, wyróżnia książkę, stanowi o jej oryginalności; to – jest błędem; a tego – nie rozumiem (bo recenzent ma prawo nie rozumieć; fakt, że jest recenzentem nie świadczy, że jest od autora lepszy!) Recenzent to sojusznik autora, przyjaciel książki; nie chodzi mu o to, żeby książkę (czy autora) skrytykować – pokazuje błędy (czasem, przez fakt ich powszechności, za błędy już nie uważane), aby coś poprawić, a nie komuś dokopać. Po takiej samodzielnie pisanej ocenie, koniecznie zawierającej odniesienie do konkretu (nie ogólne zachwyty czy potępienia) możemy poznać, że recenzję pisał człowiek, a nie automat.

Osobiście wdzięczny jestem recenzentowi, który uczciwie traktuje książkę, opisując przy tym, że jest wyznawcą innej metodologii – kiedy wskazuje mi konkretne przeoczenie (np. powtórzenie tego samego zdania); to – konkret. I dziękuję, bo wiem, że recenzent czytał. A kiedy ktoś mówi, że książka jest „super”, albo przeciwnie, że jest nic nie warta – bez podawania argumentów – to czy jest to recenzja? Czy w ogóle ktoś taki książkę czytał?…

(Czy to nie wynika z częstego dzisiaj sposobu pośpiesznego – „internetowego” – czytania, bez próby zrozumienia, o czym pisałem w poprzednim wpisie?).

Data dodania: 18 stycznia 2013

W dyskusji o kryzysie przedmiotu o nazwie „język polski”, która miała (i mam nadzieję, będzie miała nadal) miejsce, rozpoczętej w „Tygodniku Powszechnym” artykułem Witoldem Bobińskiego i rozmową z jedną z nauczycielek, w której zabrał głos prof. Henryk Markiewicz (pisałem już o tym wcześniej), warto zastanowić się także nad sprawą podstawową: sensem nauki „języka polskiego” (czy w ogóle – sensem nauki czytania, pisania, i samodzielnego myślenia, sensem nauki „języka”).

Czasy są coraz bardziej pośpieszne – i przy tym płytkie. „Wiedza”, jaką nabywamy – czy lepiej: do której mamy dostęp – jest coraz bardziej powierzchowna, pozbawiona przy tym często umiejętności samodzielnego, krytycznego myślenia. Łatwo myślimy kliszami, sloganami, które przejmujemy ze źródła, które jest dla nas jedyne: np. wyszukiwarki. Książka bywa nieatrakcyjna, nic się tam nie rusza, nie ma 3D ani dotykowego ekranu. Dzieci wcześniej obsługują smartfony i tablety, niż uczą się czytać – i w sumie łatwo zrozumieć, dlaczego książka nie wydaje im się tak atrakcyjna, jak kiedyś, kiedy – w zamierzchłych czasach przed Internetem – była oknem na świat.

Konsekwencjami nowego, internetowego stylu życia, jest m.in. sposób lektury – szybkiej, pobieżnej, koncentrującej się na nagłówkach. Coraz mniej skupienia. Ważna jest szybkość klikania, a nie zrozumienie. Hasłowość.

To oczywiście może prowadzić do wtórnego analfabetyzmu. Skoro dzieci potrafią obsługiwać smartfona bez umiejętności czytania (na najbardziej elementarnym poziomie, tj. łączenia liter w słowa), a studenci często nie korzystają z umiejętności krytycznego czytania (tzw. „ze zrozumieniem”) – bo testowy system edukacji nie premiuje samodzielnego myślenia, tylko powielanie klisz, „kluczy” – to czemu właściwie mają czytać?… (Czy w takim roku 2084 nasze wnuki będą potrafiły czytać „ze zrozumieniem”, czy wejdziemy wówczas w „erę smartfona łupanego”?)

Najpoważniejszym zagrożeniem jest oderwanie się interpretacji od faktów. Prof. Markiewicz słusznie zwraca uwagę, że interpretacja nie może pozostawać bez związku z interpretowanym tekstem – a proponowanym rozwiązaniem problemu spadku czytelnictwa, swego rodzaju ucieczką do przodu, jest prowokowanie uczniów do tworzenia interpretacji. Pierwszym etapem jest jednak zawsze zrozumienie tekstu, a przynajmniej podjęcie takiej próby – czyli zwolnienie biegu, oderwanie się od smartfonowego myślenia, powrót do książki. Trudno mi mówić, nie ucząc w szkole – zajęcia miałem tylko na uniwersytecie, to jednak coś innego; ciekaw jestem głosów nauczycieli – ale wydaje mi się, że rozwiązaniem problemu spadku chęci czytania nie może być jego bierna akceptacja, z tendencją do pobudzania myśli uczniów swobodną grą interpretacji – to oducza bowiem krytycznego myślenia, promując szablonowość i oryginalność bez wierności faktom (tj. w tym przypadku tekstowi literackiemu). Wyobraźmy sobie podobną historię w nauczaniu np. matematyki… Wydaje mi się, że edukacja zawsze była podwyższaniem poprzeczki, a nie akceptacją niskiego poziomu – w czasach walki z analfabetyzmem też można było zaakceptować ten stan rzeczy i nie zmuszać ludzi do nauki czytania.

Jeżeli edukacja na poziomie podstawowym zaakceptuje taki „internetowy” sposób czytania dzieł literackich – oznaczać to będzie podważenie sensu edytorstwa. Po cóż się wtedy zastanawiać nad przecinkiem czy kropką, kiedy i tak będzie fragment, albo streszczenie (nie mogę się zgodzić z postulatem czytania tylko fragmentów tekstów; czy będziemy także uczyć fragmentów matematycznych równań? Dzieło jest całością).

Mam jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie. Oczywiście nie wzywam do rewolucji i palenia smartfonów – ale do nauki,  że narzędzie nie może mówić nam, co mamy robić. Technologia jest narzędziem; Google może być pomocny w docieraniu do różnych źródeł – uczmy jednak je weryfikować. Komputer nie jest wrogiem, nie może jednak zastąpić naszego myślenia. I to trzeba mówić w szkołach, inaczej pozostaniemy w kulturze „kopiuj, wklej, zapomnij”.

Czytać to kiedyś znaczyło myśleć. Czy jest szansa, że będzie tak nadal?

Data dodania: 20 sierpnia 2012

Czy kiedy z nowym modelem telefonu kupujesz kawę w kawiarni Starbucks albo ze starszym modelem kupujesz bułeczki w Lidlu zastanawiasz się, co dzieje się od kuchni?
(więcej…)

Data dodania: 31 maja 2012

W zalewie informacji o wymianie praktycznie nieużywanej trawy na stadionach zabrakło mi odpowiedzi na pytanie, kto za to zapłaci. Więcej – zabrakło pytania; dziennikarze zafascynowali się techniczną stroną przedsięwzięcia. Rolą mediów jest jednak krytyczne drążenie faktów, a nie jedynie ich przekazywanie. Tymczasem zabrakło zarówno pytania, jak odpowiedzi. Krytyczne myślenie – drążenie rzeczywistości – zostaje zastąpione np. fascynacją stanem mięśnia dwugłowego piłkarza X, kolor strojów, menu, plastikowe wiadomości… A mnie ciekawi, jaka jest „podstawa tekstowa”. Niestety, podobnie jak w przypadku wielu wydań, takie informacje się nie pojawiają.To edytorskie spojrzenie na Euro. A tu – informacja pojawiła się, po dwóch dniach znikła, poza nielicznymi komentarzami internautów pytań „drążących” nie było.

A ile np. książek mogłoby powstać za koszt tej trawy – odpowiedź na to pytanie pozostawiam już domyślności Czytelników.

Strona 1 z 212
Powiadomienia o nowych wpisach


 

O autorze
dr Łukasz Garbal – polonista. Adiunkt w Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie, pracuje w Instytucie Dokumentacji i Studiów nad Literaturą Polską, oddziale Muzeum. Jeden z laureatów stypendium „Polityki” w 2009 r.
Publikuje recenzje książek historycznych w „Nowych Książkach”. Zainteresowania: edytorstwo, związki literatury i polityki, Witold Gombrowicz, Jan Józef Lipski.

 

Muzeum Literatury
Ostatnie wpisy
Archiwa
Blogi Muzeum Literatury
Copyright © 2010-2014 Muzeum Literatury