Jadąc ostatnio nowym pociągiem metra – pewnej niemieckiej firmy, które ostatnio często się psuły – poczułem, że coś się nie zgadza. Jakoś czysto, ascetycznie… Dopiero po chwili zauważyłem: absolutny brak reklam; same ogłoszenia urzędowe. Jak miło, tak, jak kiedyś…
Jeżeli ktoś zatęskni do czasów, kiedy miasta nie było obwieszone płachtami reklam, atakującymi zewsząd; jeśli komuś marzy się powrót do przeszłości, w której podręcznik do klas pierwszych był Elementarzem Falskiego… to zapraszam w taką podróż w czasie na wystawie internetowej List 34 pół wieku później. Archeologia pamięci.
Zobaczymy, że był to czas, kiedy tam, gdzie dziś stoją galerie handlowe – pasły się krowy. Czas, kiedy największa korporacja w kraju miała siedzibę przy ulicy Rakowieckiej, naprzeciwko aresztu, stanowiącego jej filię. To czas, kiedy protest przeciwko polityce rządu wymagał żmudnego zbierania podpisów: nie było smartfonów, internetu, trzeba było wydeptywać chodniki.
Tęsknota do przeszłości to tęsknota za dzieciństwem i młodością: ale jak było naprawdę?… Serdecznie zapraszam:
http://list34.muzeumliteratury.pl/
Generalny konserwator zabytków, sekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Piotr Żuchowski, poinformował, że tłumaczona na język polski jest opinia eksperta Centrum Światowego Dziedzictwa UNESCO:
„dokument potwierdza przypuszczenia, że realizowany budynek jest za duży i może konkurować z przestrzenią starówki, a elementy jego elewacji nie pasują do otoczenia. – Odpowiedź Centrum Światowego Dziedzictwa w Paryżu jest taka, że można tam budować, ale wątpliwości budzi projekt końcowy”
(http://www.zw.com.pl/artykul/2,665113-UNESCO–Powinni-zmienic-projekt-wiezowca-przy-Starowce.html)
Ta opinia przyznaje rację protestującym. O sprawie pisałem w październiku 2013 r. („Zbudują biurowiec przy pl. Zamkowym” – zafałszowując dawną architekturę. Nie widzieli obrazów Canaletta? oraz Biurowiec przy placu Zamkowym: zagrożenie wykreśleniem Starówki z listy UNESCO).
Tak, jak pisałem wówczas, co potwierdza dziś ekspert UNESCO: projekt biurowca naprzeciw Zamku Królewskiego w Warszawie powinien zostać zmieniony, bo budynek może zdominować przestrzeń Starego Miasta.
Pisanie o faktach historycznych bez kontekstu prowadzi do bardzo wielu błędów, wynikających przede wszystkim z poglądów politycznych, które stanowią rodzaj klapek na oczy, skutkują brakiem krytycznego myślenia.
Ten sam fakt, dwa różne sposoby pisania – oba błędne.
Portal „wPolityce”: „Mija 50 lat od napisania do władz PRL słynnego Listu 34. Wywołał on spore poruszenie na Zachodzie i wściekłość komunistów. […] Pod listem podpisało się 34 intelektualistów, wśród nich kilku zagorzałych dawnych stalinistów: […]” (tu następuje po prostu wymienienie nazwisk sygnatariuszy”.
W komentarzu pod tekstem napisałem „Jeśli Państwo piszecie „kilku zagorzałych stalinistów” to trzeba wejść w szczegóły, a nie rzucać na wszystkich. Co, może Cat-Mackiewicz?…” Oczywiście – zero reakcji.
Tekst (nie informacja!), którego fragment zacytowałem to oczywiście błędne uproszczenie, napędzane myśleniem w kategoriach spiskowych. List 34 był zorganizowany jako protest mający integrować różne środowiska opozycyjne – od Cata-Mackiewicza przez Dąbrowską po Kotta i Andrzejewskiego (zapewne o nich chodzi propagandyście, piszącemu tekst). Wśród sygnatariuszy były osoby, które w czasach stalinowskich miały zakaz wykładania (np. prof. Tatarkiewicz), siedziały w więzieniach UB (np. Jasienica), były premierami rządu RP na wychodźstwie (Cat-Mackiewicz). Ale o tym – ani słowa w tekście. Widzimy tylko jakichś „byłych stalinistów”.
Z drugiej strony bywają interpretacje podkreślające rolę właśnie tychże „byłych stalinistów”.
Nasze uprzedzenia nie pozwalają patrzeć na historię taką, jaka ona była. A nie była ani lewa, ani prawa, tylko skomplikowana, którą trzeba badać precyzyjnie, określając kontekst, starając się zrozumieć ówczesny czas. Dlatego wystawa poświęcona sprawie Listu 34 w podtytule ma sformułowanie „archeologia pamięci”. Bo – aby zrozumieć innego człowieka – trzeba starać się „wejść w jego buty”. Nie oceniać z góry.
Po wprowadzeniu stanu wojennego w ramach kampanii propagandowej władze PRL rozpowszechniały m.in. plakat „Z pnia narodowej zdrady”. To bardzo plastyczna wizja: drzewo, którego pniem jest – oczywiście: Targowica – zaś gałęzie są symbolem szczególnie znienawidzonych wówczas w PRL przeciwników – zarówno działaczy opozycji, którym udało się uniknąć zatrzymania i prowadzili działalność w podziemiu (Zbigniew Bujak, Józef Pinior, Mirosław Chojecki, Seweryn Blumsztajn, Bohdan Cywiński, czy Zygmunt Przetakiewicz i Zdzisław Najder), ambasadorów PRL, którzy po wprowadzeniu stanu wojennego (jak dziś wiemy – nielegalnym nawet wg ówczesnego prawa) poprosili o azyl na Zachodzie (Romuald Spasowski, Zdzisław Rurarz).
Na gałęziach drzewa znalazły się też nazwiska Gustawa Herlinga-Grudzińskiego i Jerzego Giedroycia.
Dziś patrzymy na tę propagandę czy to z przerażeniem, czy z ironią. Jerzego Giedroycia na pewno ubawiłby jednak fakt, że w Le Mesnil le Roi, w siedzibie „Kultury”, rośnie drzewo, którego kształt… Zobaczmy sami:
(źródło plakatu: http://www.artinfo.pl/?lng=1&lngcode=pl&pid=catalogs&sp=auction&id=1133&id2=174222&cur=1&sl=20&sdisp=1)
Pamiętajmy o roli „Kultury” i szkole myślenia, która jest tak bardzo potrzebna. Dziedzictwo „Kultury” upowszechnia Stowarzyszenie Instytut Literacki Kultura.
14 marca 1964 r. (data znana jest tylko z legendy) Antoni Słonimski złożył w Urzędzie Rady Ministrów skierowany do premiera rządu PRL memoriał, który od listy sygnatariuszy – znanych pisarzy i naukowców – zwany będzie Listem 34.
Premier nie odpowiedział, za to SB 23 marca dokonała rewizji w mieszkaniu Jana Józefa Lipskiego, jednego w organizatorów protestu, po czym zabrano go do siedziby MSW na Rakowieckiej. Wkrótce o kneblowaniu polskiej inteligencji, bojącej się powrotu do czasów stalinowskich, zacznie mówić Radio Wolna Europa oraz media zachodnie, co stanie się pretekstem do nagonki na pisarzy, w klimacie zapowiadając już epokę Marca 1968.
Na czym polegało znaczenie Listu 34? Co mówi nam dziś ta historia, o której wciąż możemy powiedzieć coś nowego? (Udało się odnaleźć różne wersje Listu 34, co podważa legendę o spontaniczności protestu – był on zaplanowany).
Od 1 kwietnia w Muzeum Literatury dostępna będzie internetowa wystawa poświęcona Listowi 34. Serdecznie zapraszam.
To nie jest zbiór przemyśleń medialnych gwiazd, ale odwołanie się do dawnego gatunku literackiego, zastosowanego w nowej konwencji, a co ważniejsze od teoretycznoliterackich ustaleń – to słowa nie będące tylko retoryką, słowa mogące zmienić coś w konkretnych ludziach, o czym zaświadczam. (więcej…)
Zapraszamy do udziału w II edycji konkursu im. Inki Brodzkiej-Wald dla autorów prac doktorskich, obronionych w 2013 r., poświęconych współczesności. Organizatorem konkursu jest Akademia Rozwoju Filantropii w Polsce.
Prof. Alina Brodzka-Wald była wielką opiekunką młodych humanistów, „cały swój czas, wiedzę, intelektualną doskonałość, entuzjazm oddała innym”, jak pisała prof. Grażyna Borkowska.
W I tomie „Teki Lubelskiej” – dzięki inspiracji Jacka Maja, który wpadł na ten pomysł – ukazała się wymiana listów między biskupem tarnowskim, a później arcybiskupem lubelskim i autorem Pana Cogito.
Całość dostępna jest – bezpłatnie, jednak na licencji (Creative Commons) – w internecie,w wirtualnej bibliotece zasłużonego Teatru NN: http://biblioteka.teatrnn.pl/dlibra/dlibra/docmetadata?id=48171
Zapraszam do świątecznej lektury!
Znaczenie Gombrowicza wciąż jest słabo rozpoznane. On nie tyle przywraca miejsce pojedynczemu człowiekowi, co pokazuje nieustanne stwarzanie; człowiek jest z drugim, i wobec okoliczności, najczęściej – wobec bólu…
W październikowym numerze „Znaku” dwugłos o Gombrowiczu: Łukasz Tischner pisze o Kronosie, wyżej podpisany – na marginesach książki Łukasza Tischnera o metafizyce Gombrowicza.
Czytanie Stasiuka przypomina podróż. Nie chodzi tu jednak o dotarcie do jakiegoś punktu B z naszego punktu A, nawet jeśli punktem B jest Babadag; to podróż w głębszym sensie, nie czysto geograficznym. Stasiuk nie jest Tomkiem Wilmowskim, łowiącym wrażenia dla widzów objazdowego cyrku Hagenbecka. Nie jest entomologiem grzejącym się w świetle złowionych motyli – nie; nie można znaleźć prostej formuły, przecież nie o retoryczne wytrychy tu chodzi. Można powiedzieć, że dla Stasiuka podróż jest przestrzennym przedstawieniem życia – co jednak powie nam ta formułka? Niewiele, skracając bowiem – spłaszcza. Jego opowieść – nie do końca przybierająca formę opowiadania, nie do końca eseju, na pewno jednak będąca żywą, plastyczną, mieniącą się kolorami, zapachami, niemal dotykalną prozą – domaga się naocznego poznania. Recenzent może tylko przyłączyć się do czytelników, może powiedzieć o wrażeniu, jakie na nim robią te opowieści – usiłując opisać i zaklasyfikować czyniłby to, co entomolog odbierający życie motylowi, aby pokazać jego urok.
A Stasiuk tym razem pisze o końcu życia właśnie – i to razy cztery, znajdziemy tu bowiem cztery historie. Nie są one „listopadowe”; nie ma tu horroru, nie ma bowiem strachu. Jest nostalgia, smutek, żal – ale nie ma ucieczki przed śmiercią. Nie ma zamazywania słowami. Przyjaciel nie „odszedł”, ale umarł.
Stasiuk… To podróż czasem do odległych miejsc, ale przypominająca, że te odległe miejsca zaczynają się już za progiem; podróż ta jednak nie jest tylko przemieszczaniem się. Jej sednem i sensem jest wysiłek przemierzania; celem jest nie jakiś punkt na mapie, celem jest droga. To nie tyle podróż, co wędrówka – a aspekt geograficzny (nie mówiąc o turystycznym czy komercyjnym) ustępuje przed historią – czy, jak w „Grochowie”, przed biologią. To podróż w głąb świadomości, szukanie naszych korzeni.
Taki właśnie jest Stasiuk. Podróż w poszukiwaniu odpowiedzi, skąd się tu wzięliśmy właśnie tacy. I, z nostalgią czytając Stasiuka, tego pustelnika cieszącego się pełnią życia, widzimy, jak stopniowo, coraz bardziej uciekamy – uciekamy – uciekamy.
Czytając Stasiuka widzimy, jak daleko odeszliśmy od nas niedawnych; dziś śmierć jest obudowywana taką masą słów i zachowań, które mają ją wypchnąć poza nasz świat. Celebracja śmierci, odprowadzanie zmarłych, uznanie śmierci na naturalną część życia – stało się egzotyką nie mniejszą niż Bałkany. Dziś nawet na wsi, jak opisuje Stasiuk, kondukt pogrzebowy zamiast pielgrzymką, wspólną wędrówką właśnie, stał się przemieszczeniem z punktu kościół do punktu cmentarz – ludzie przejeżdżają samochodami, zamiast iść razem. Stasiuk żałuje, że jego przyjaciel nie ma grobu, a kazał rozsypać swoje prochy; żałuje nie z powodów motywowanych religią, a praindeuropejską tęsknotą: „myśl musi czegoś dotykać. Ja sam muszę nad czymś zapłakać. […] Człowiek, który żyje dłużej, powinien mieć szansę stanąć na ziemi, pod którą spoczywa ten, który umarł. […] Tak sobie czasem myślę. Syn ludu, który niegdyś swoich zmarłych chował pod progiem.”
Boimy się śmierci, dlatego tak wiele wampirów naokoło, nawet lalki dla dziewczynek, mutanty dla chłopaków. Ze strachu usiłujemy obedrzeć śmierć z dostojności, bo przecież coś tak śmiesznego nie może być groźne. (Może stąd wynika popularność amerykańskiego Halloween – już poza kwestią wiary tak estetycznie nie przystającym do święta Wszystkich Świętych?).
„Trudno powiedzieć, kiedy do nas dociera, że to się stanie. […] Mówiliśmy o technice, o medycynie, procedurach, próbując za pomocą tych martwych i konkretnych pojęć rozproszyć strach i mrok”. Jedzie z przyjacielem, bojącym się zapowiedzianej śmierci, nad Adriatyk. Towarzyszy umierającemu przyjacielowi – i umierającemu zwierzęciu. Ale to dziwnie kojąca lektura. Aż chciałoby się napisać – mądrością babek, mądrością setek pokoleń, prastara mądrością przed (i po) książkową. Naprawdę, zamiast wciąż uciekać – czytajmy Stasiuka. Wtedy, formalnie jadąc na Bałkany – wejdziemy w naszą własną genealogię, naszych babek w czarnych chustkach pielgrzymujących do Lichenia, siedzących na setkach ganków w Garwolinie, Kobyłce, Małoszycach. Stasiuk, widząc teraźniejszość Banja Luki, pokazuje nam naszą własną przeszłość – dzięki której łatwiej zobaczyć to, co dziś.
Andrzej Stasiuk, Grochów: opis książki i fragment.